czwartek, 30 kwietnia 2015

Ku przestrodze: gdy minimalna krajowa to minimalny wysiłek.

G. był z nami przez długi czas. W zasadzie był pierwszą osobą, którą tutaj poznaliśmy. Wyluzowany, zawsze pewny siebie, sprawiał wrażenie bardzo zaradnego. Mimo iż mieszkał tutaj zaledwie dwa lub trzy miesiące dłużej, uczęszczał do pracy kiedy tylko chciał, i zawsze pokazywał się tylko w bardzo drogich ciuchach. Kiedy go poznałem, miał iść właśnie na zlecenie, ale akurat zrezygnował. Zapytałem więc: zawsze chodzisz kiedy chcesz? Odpowiedział "Tak, wiesz czasem trzeba zrobić przerwę". G przerwy robił bardzo regularnie i nie wystarczał mu tylko weekend - standardowo wolny miał Poniedziałek lub Piątek, ale zdarzała się również środa. Czasem umówione spotkanie odwoływał zaledwie piętnaście minut przed umówioną godziną. Zaskakiwało mnie jego podejście, oraz to że jakikolwiek pracodawca, a miał ich dwóch lub trzech pozwalał mu na to. Zawsze także lubił przy tym wszystkim mówić coś w stylu: "Wiesz jeśli zdarza mi się pracować za minimum krajowe to wiedz jedno - nie jestem jak Ci, którzy się starają, będą błagać o te pieniądze na kolanach. To tylko minimum krajowe, niech mi zapłacą więcej, będę robił szybciej, a przy stawce sześć pięćdziesiąt niech na to kompletnie nie liczą".

Po pewnym czasie kontakt nam się urwał, a ja spotkałem G dopiero niedawno. Nie był już tak pewny siebie, kurtka którą miał na sobie była znoszona, podobnie jak wytarte jeansy. Ja w międzyczasie poznałem kilku jego dalszych znajomych. Co ciekawe okazało się, iż ów ta arcyciekawa postać miała zawsze zatrudnienie ponieważ szukała firm pracujących w najtrudniejszych warunkach - tam gdzie przemiał ludzi jest wyjątkowo spory: jak chłodnie, firmy segregujące śmieci etc. Zapewne dlatego też tolerowano jego wybryki - po prostu szef liczył iż sporo ludzi nie przyjdzie, a on czasem się zjawiał (a czasem nie) jak każdy pracujący w takich zakładach. Tym razem jednak mój kompan niedoli na uchodźstwie nie był już tak pewny siebie. Był wręcz zły na to, iż nie może znaleźć stałego zarobku, a firmach, z którymi nawiązał współprace już go nie chcą. Niestety: udało mi się poznać też drugą stronę medalu: wiem, iż zasadę minimalnego wysiłku faktycznie wdrażał w życiu z bajecznym zaangażowaniem, i drażniło to wszystkich: od szeregowych pracowników, którzy musieli po nim wszystko poprawiać po kierowników, którzy w obowiązku mieli zlecać jego pracę drugi raz.
Źle jednak nie było bo G, zrobił listę agencji pracy i jeśli nie przyjęto go do pierwszego miejsca to obdzwaniał kolejne aż do skutku, aż coś się trafiło - a przynajmniej tak było na początku. Potem, na przełomie Stycznia / Lutego... no cóż, dziwne zbiegi okoliczności wykazywały iż tam gdzie nie było możliwości zatrudnienia akurat dla niego znajdywała się możliwość zarobku dla sześciu innych osób:)  Tak więc, chyba wyszło na to, iż ktoś spalił sobie kontakty i to w bardzo wielu miejscach.

 Od tego momentu było już coraz ciężej, zarobek trafiał się coraz rzadziej, czasem ledwo starczało na wyżywienie. Nie tak dawno dowiedziałem się także iż G wrócił do Polski "bo złote czasy w Anglii się już skończyły" i jest to miejsce głęboko przereklamowane. Ja jednak dobrze radzę: wpierw sprawdźcie jednak ten teren sami, dopiero potem wystawcie mu ocenę. 

Pozdrawiam z UK,
Piotrek


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz