środa, 22 lipca 2015

Ku estetyce całego świata:) Sklepy drogeryjne w Wielkiej Brytanii.

Zapewne znajdziesz w Anglii wiele miejsc, które będą proponowały Ci niezbędne artykuły, ale jako że jesteś tutaj nowy, to zależy mi na tym byś już na samym początku był wyposażony w konkretne i sprawdzone rozwiązana - po prostu sklepy drogeryjne spełniają tu często bardzo szeroką rolę. Tak więc na samym początku polecam sprawdzone cztery - ze względu na popularność, markę i pewne standardy dbania o klienta. 

Zdecydowanie numer jeden to Boots. To placówki wybitnie uniwersalne, w którym dosłownie znajdziesz wszytko. Najczęściej występuje w centrach miast, jako potężny wielopiętrowy punkt handlowy i nie bez powodu - prócz typowego zadania sprzedażowego, na jego terenie świadczone są wszelakie usługi, a każdy dział jest mocno wyspecjalizowany - od pomocy przy doborze makijażu dla kobiet (samych stoisk jest dobrych kilkadziesiąt) do pomocy w sprawach okulistycznych gdzie można zrobić pełne badania wzroku (zazwyczaj nawet tego samego dnia), przez spory dział dziecięcy i niemowlęcy, czy często z tzw Walk in Center - czyli przychodnie, w których możesz poddać się pilnym badaniom. 

Zakupisz tu także leki - te zwykłe i na receptę. Przy ich wyborze możesz też spytać wysoko wykwalifikowanej kadry - zazwyczaj znają się na rzeczy. Istnieją też ich mniejsze placówki z bardzo ograniczonym, ale tym najbardziej niezbędnym asortymentem - coś w rodzaju naszych aptek.

To wygląda jeden z większych Boots'ów. Ale sklepy te potrafią mieć nawet po kilka pięter.
2. Superdrug. Ten sklep najłatwiej mi porównać do Rossmana, którego dobrze zapewne znasz, ale jeszcze bardziej wypasionego. Są to zazwyczaj obiekty średniej wielkości, fantastycznie zaplanowane. W zasadzie kiedy tam już wejdziesz, to dzięki przejrzystym oznaczeniom i rozplanowaniu od razu wiesz gdzie co jest. Idealny na szybkie zakupy.



3. Holland and Barret. Najłatwiej mi określić go jako dosłownie: butik ze wszystkim co ekstremalnie zdrowe, z wybitnie szeroką i nietypową ofertą. Znajdziesz więc tutaj przede wszystkim zdrową żywność. Wszelkiego rodzaju nasiona i orzechy. Oleje. Herbaty. Różnego rodzaju miody. Specjały dla wegetarian. Najbardziej egzotyczne suszone owoce. Witaminy, suplementy dla sportowców (bardzo szeroki dział). Środki czystości - również te "eko". Różnego rodzaju wody i mleka dla przykładu: mleko migdałowe (dobre gdy nie tolerujesz laktozy, ja również polecam spróbować kokosowego).



4. Tk Maxx. Marka ta nieco zagościła już w Polsce, jednak nie zdobyła jeszcze takiego uznania jak na zachodzie.

Tutaj jest z kolei inaczej. Chodź wcześniej również nie była popularna, po wielu zmianach uzyskała oczekiwany efekt i stała się synonimem jakości za bardzo okazyjną cenę. Co więcej: do czynienia tutaj będziemy mieli wyłącznie z prestiżowymi, często trudno dostępnymi brandami.
Ten sklep posiada bardzo szeroki asortyment w dziedzinach: ubrania, wystrój, akcesoria kuchenne, podróżnicze, obuwie, akcesoria sportowe i właśnie kosmetyki - nawet z kilkudziesięcio funtowym upustem.




Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

niedziela, 19 lipca 2015

Rękodzieło: najbardziej nietypowe plakaty na świecie.

Nigdy tam jeszcze nie zagościłem, ale kiedy widzę tak intrygująco wykonany afisz, który wydaje się być od początku do końca głęboko przemyślany pod każdym względem, to przynajmniej raz chcę odwiedzić to miejsce. I jeszcze to hasło: zamiast krzyku, delikatna propozycja.



Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

Trzy największe mity emigracyjne, w które zdecydowanie warto nie wierzyć. Innymi słowy: jak znacznie ułatwić sobie życie.

1.Musisz przejść swoje.

To zdecydowanie jeden z moich ulubionych mitów. Każdy kto tutaj przyjeżdża musi koniecznie doświadczyć najgorszych i najcięższych chwil w swoim życiu, oraz przez długi okres czasu tułać się po dorywczych możliwościach zarobkowych.

To oczywiście bzdura bo wszystko zależy wyłącznie od jednej ale najważniejszej kwestii, bez której i tutaj mogę się zgodzić nie osiągniesz sukcesu: od znajomości języka. Ja znałem go dobrze, jednak jeżeli chcesz osiągnąć jeszcze lepsze rezultaty dam ci radę, którą powinieneś wziąć sobie głęboko do serca: musisz nauczyć się doskonale mówić, niemal tak jakby angielski był twoim ojczystym językiem.

Ja zaczynałem ucząc się w ten sposób: 
http://jakwyjechacdoanglii.blogspot.com/2014/12/zrob-to-poczujesz-sie-lepiej-niz-w-domu.html i miało to doskonałe efekty jak na tak krótki czas przygotowań. To co polecał bym znacznie bardziej, bądź jako fantastyczne uzupełnienie to szkoła językowa. Zwróć jednak proszę uwagę na jeden ważny szczegół: dzisiejszy system edukacji jest ekstremalnie niepraktyczny wobec, czego przyjeżdżając tutaj masz wrażenie jakbyś musiał zaczynać od zera. Dlatego też radziłbym unikać myślenia: umiem angielski ze szkoły - jakoś to będzie. Takie rozumowanie to krok do porażki, przez nie wiele bardzo bystrych osób zostało na samym dole, a niekoniecznie musi tak być.  W zamian za to poszukaj szkoły, która nauczy Cię mówić, oraz rozumować pod angielsku dla przykładu poniżej nauka nieco ekscentryczną ale myślę, że całkiem praktyczną metodą Callana:



2.Zawsze będziesz tutaj tylko emigrantem.

Kolejna plotka, która może Cię okrutnie zablokować. Radzę więc: jeżeli ktoś tak mówi, uciekaj od takiej osoby jak najdalej lub jeśli nie masz wyjścia automatycznie przytakuj. Albo przypatrz się jej dokładnie: kim jest, co myśli, i co robi poza pracą - zobaczysz jak bardzo różnicie się, oraz nauczysz się wybierać osoby warte twojego czasu i uwagi.

Muszę szczerze przyznać: nigdy nie odczułem żadnej niechęci do mnie od brytyjczyka. Musisz jednak wiedzieć, że Brytyjczyk jest bardzo sprytny: jeśli więc będziesz się ociągał, lekceważył swoje obowiązki, on swoje pomyśli - jednak nigdy nie zwróci Ci uwagi. Ostatecznie więc będzie Cię traktował na dystans, i nigdy nie powierzy żadnych ambitniejszych obowiązków, ale to tylko twoja wina. 

3. Polski papier i wykształcenie się tu nie liczą.

Wręcz odwrotnie. Im lepsze wykształcenie i doświadczenie masz tym bardziej jesteś tu ceniony. Nawet jeśli jest ono nabyte w Polsce. To właśnie twoje umiejętności odróżniają Cię od innych podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Im bogatsze masz CV tym lepiej dla Ciebie. Przypomina mi się tutaj historia dziewczyny, która zaczęła tutaj pracę w brytyjskim oddziale MTV, wcześniej pracując w polskim. Wiesz już dlaczego ją przyjęli?:) A jeżeli masz pewne specjalizacje, i nie wiesz co z nimi zrobić uprzedzam: postaraj się przekonwertować swoje dokumenty - jest to całkowicie legalne: tak przykładowo możesz postąpić będąc spawaczem. Zostajesz wtedy również uzupełniająco przeszkolony (ale nie musisz odbywać całego kursu). I natychmiast możesz ubiegać się o pracę w swoim zawodzie. Oczywiście może nie od razu na swoim wcześniej piastowanym stanowisku, ale gdzieś w jego "okolicach" w celu sprawdzenia Cię. 

Jak sprawdza brytyjski pracodawca? 

On właśnie sprawdza -  nie kontroluje. Różnica to podejście do Ciebie. Wpierw dostaniesz bardzo proste zadanie, potem coś trudniejszego, i tak z czasem dojdziesz wyżej. Nikt raczej nie będzie wymagał byś robił coś na wyścig - bardziej na jakość. Brytyjczycy generalnie, mają w sobie pewien spokój, który sam przez siebie mówi: aby pracować musisz mieć dobre warunki (także psychiczne). Są wobec tego bardzo wyrozumiali - liczą się z tym, że przyjechałeś z innego kraju, i jesteś zestresowany, lub twoje zadanie jest dla na swój sposób dla Ciebie nowe. Pokaż więc postawą, że Ci zależy, dopytuj o wszystko co niejasne - zawsze ich to cieszy, bo widzą że myślisz nad tym co robisz, i starasz się.  Miłego wieczoru. 

Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

Budowa dworca wre. A reszta miasta ma się równie doskonale.

W Manchesterze są przeprowadzane aktualnie dwie wielkie inwestycje. Pierwsza to właśnie przebudowa dworca w samym centrum miasta, druga to budowa sieci tramwajowej również w samym centrum.

Aby było trudniej - wyobraźcie sobie: Manchester ma mnóstwo małych i wąskich uliczek w wielu newralgicznych miejscach, gdzie wręcz koniecznym jest tak pokierować ruchem aby non stop był przepływ; zarówno dla komunikacji miejskiej jak i dla samochodów osobowych, a na domiar złego inwestycje, które wymieniłem w pewnym momencie realizowane są tuż przy sobie. 

Ja jednak jako mieszkaniec, kompletnie tego nie odczułem - wszystko jest tak pokierowane aby zachować w tym całym przedsięwzięciu właśnie należytą równowagę.

Na uwagę także koniecznie zasługuje znakomite podejście do biznesu. Obok jest tak zwana Manchester Arena: czyli miejsce gdzie przeprowadzane są koncerty i inne zbiorowe wydarzenia.
Aby wyobrazić sobie jakie jest spore: pomieściło ono sławę, umiejętności i ekspresję samego Justina Timerlake'a: 




oraz wrażliwość i delikatność Rihanny:


Zresztą. Jeżeli bardzo chcesz ją poznać to warto odwiedzać czasem Manchester - Rihanna koncertowała tutaj ponad przynajmniej ze trzy razy :)

Kontynuując dalej temat interesów i życia miejskiego: ruch jest jednak tak poprowadzony aby nikt nikomu nie wadził, więc i hala dalej funkcjonuje. Innym równie świetnym  przykładem dbania o biznes, jest ten mały zabytkowy bar akurat tuż pod nową kopułą stacji kolejowej:


Zapewne po remoncie całej "góry" będzie można przejść do odrestaurowania całego "dołu". W tle z tyłu znajduje się Manchester Arena, nad całością "czuwa" świeżo budowana kopuła dworca kolejowego łącząca da facto oba obiekty.

W zasadzie budując takie budynki od samego początku, najłatwiej założyć aby całe wnętrze wyburzyć, łącznie z tym zabytkowym "przeszkadzającym" pubem. Tutaj jednak zadbano aby mógł on przetrwać, oraz sprawnie funkcjonować - ile razy tamtędy przechodzę, zawsze są w nim ludzie. 

Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

To był jego pierwszy koncert, i muszę przyznać że wypadł całkiem dobrze.

Akurat przechodziliśmy. Ruchliwa ulica, samo centrum miasta, godziny szczytu - pełno ludzi, nie ma wręcz gdzie postawić stopy. Nagle pojawia futerał, i bardzo mały człowiek. Czy on będzie grał?!

Tak! Chyba się na to zapowiada! Widać głęboką nerwowość na twarzy, strach przed nieznanym i opinią innych, ale jeśli jestem już tutaj to niema odwrotu - muszę spróbować.

Zaczynam nieśmiało - bardziej gram niż śpiewam.  Na tyle głośno żeby mnie dostrzec, lecz na tyle cicho aby nie wzbudzić, zbytniej uwagi. 

Niemal natychmiast pojawiają się ludzie. Ciekawi tego co gram - i muszę przyznać, że bardzo mi to schlebia. Pojawiają się również pierwsze drobne - i to całkiem sporo. Jestem szczęśliwy.




Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

poniedziałek, 13 lipca 2015

Poradnik o tym w jaki sposób importować towar z UK i z zyskiem sprzedawać go w Polsce.

Zapewne mieszkając w Wielkiej Brytanii zauważyłeś jak tanie są niektóre produkty w porównaniu do cen w Polsce. Jest także znacznie większy wybór i ogromna przepaść w jakości (chociaż producenci zarzekają się, że nie). Ja zaryzykowałbym jeszcze odważniejsze stwierdzenie: sytuacja jest prawie tak kuriozalna jak 25 lat temu. Mamy sporo towaru na półkach, dalej często bardzo słabej, lub średniej charakterystyki. Przy czym ceny takiego asortymentu są ekstremalnie drogie - piszę to w odniesieniu do ogólnych kosztów, jak również do naszych "polskich" zarobków.

Będąc tutaj możesz szukać różnych produktów, najlepiej z takiej dziedziny na jakiej się znasz, i z całkiem sporym zyskiem odsprzedawać je potem w Polsce. Znam kilka dziewczyn, które mieszkają tutaj znacznie dłużej ode mnie i właśnie w taki sposób zarabiają całkiem dobre pieniądze.

Wystarczy, że kilka tygodni przed przyjazdem do Polski zaczniesz zbierać takie zamówienia i w zasadzie tyle. Potem wystarczy umówić się na odbiór towaru, i sfinalizować transakcje. Nawiązując do przykładu w akapicie powyżej. O jakich konkretnie pieniądzach tu opowiadamy? Były to kwoty od kilkuset, do nawet około tysiąca złotych. Całkiem w porządku "kieszonkowe", prawda? Od razu mówię: kobiety, o których napisałem zajmowały się kupowaniem ubrań, dla swoich przyjaciółek  i ich koleżanek z Polski. Nawet na początek polecam odwiedzić popularny tutaj sklep Primark i przypomnieć sobie ceny w ojczyźnie, aby zrozumieć że zarabianie w ten sposób nie musi być trudne.

Aby uzmysłowić Ci jeszcze bardziej całą sytuację: jakiś czas temu zamieściłem ogłoszenie na Facebook, gdzie informowałem, iż mam do sprzedania kilka sztuk ubrań - odzew był prawie od razu (polecam przy ogłaszaniu się przeglądać także kategorię wiadomości: inne:))

Zresztą wiele razy zdarzało się, tak że moja dziewczyna znajdywała bardzo tanie kosmetyki, gdzie w Polsce miały według różnych źródeł dwu a nawet trzy krotną przebitkę. Pomyśl więc: co by było gdybyś zakupił takich artykułów kilkanaście? W zasadzie dla Ciebie mieszkającego tutaj to nie jest specjalnie duży wydatek, prawda?

Oto doskonały przykład z Ceneo.pl: ostatnio w B&M udało nam się znaleźć ten kosmetyk za około 10 zł. Z tego co wiem, podobnie jest też z artykułami dla niemowląt.  
Tak samo możesz postąpić, również z markowymi butami. Przykładowo: jeżeli dobrze poszukasz to zakupisz je nawet za około 100 zł (warto sprawdzić outlety Nike, Reebok, Adidasa). Z tego co patrzyłem możesz mieć marżę nawet 100 - 150 zł, wszystko zależy od tego jak poszukasz.

Od razu uprzedzam: warto kupować takie produkty lokalnie, by móc wcześniej je "sprawdzić". Możesz oczywiście zamówić je także przez Ebay, ale osobiście bym tego nie polecał.


Świetna cena jednego z markowych telefonów, a na samym dole drobna klauzula. "W odniesieniu do różnych możliwości technicznych waszych monitorów, jest prawdopodobne, iż produkt będzie się nieco różnił od przedstawionego na zdjęciach". Nie muszę mówić, że sprzedawca jest z Chin?:) 

Co dalej w wypadku kiedy mamy już zakupiony towar? Można byłoby oczywiście pewne wziąć ze sobą w bagażu. Jednak ze względu na wygodę, i koszta radzę wpisać w Googlach frazę: "Paczka z Wielkiej Brytanii" i poszukać jakiegoś dobrego przewodnika. Myślę, że ceny są bardzo konkurencyjne. O ile pamiętam koszt przesyłki może być nie większy niż 14 Funtów, nawet przy przesyłce o wadze 30 kilogramów!

Potwierdzone info: za 15,95 masz do przetransportowania 31,5 kilogramów. Powyżej, link do Kafeterii: może natraficie na firmę godną polecenia :) 

Jak zdobywać klientów?

Kiedy ja ogólnie coś sprzedawałem, zawsze tworzyłem ogłoszenie na Gumtree, i odzew był znakomity (czasem warto wykupić dodatkową reklamę). Możesz również promować się na Facebook, zarówno na swoim prywatnym profilu, jak i na grupach w stylu: "Warszawa kupię/sprzedam", "Krakowskim Targiem" itp. Czy darmowym serwisie jak Olx.plZdecydowanie warto przy takich transakcjach zapisać numer naszego klienta; istnieje bowiem znaczne prawdopodobieństwo, że jeżeli tym razem był zadowolony, to przy następnej okazji również coś od nas kupi. Warto również przedzwonić swoich znajomych - myślisz, że widząc prawdziwą okazje nie znajdziesz wielu nabywców na swój towar?

Pamiętajcie także o możliwości dosprzedaży, skoro ktoś kupił jeden kosmetyk, może warto przy okazji zaproponować coś dodatkowo? 

I jeszcze jedna dobra rada na początek: nie radzę od razu wydawać wszystkich swoich oszczędności, licząc że wszystko wiemy i mamy wybitny zmysł handlowy. Radzę bardziej próbować stopniowo

Na koniec zostawiam Was z felietonem Tomasza Olbratowskiego - jak on tą sprawę widzi :)




Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

niedziela, 12 lipca 2015

Dla tych, którzy budowali przyszłość w Polsce, a teraz muszą naprawdę wiele zostawić.

Załóżmy, że sprawy mają się ciężko. Dużo planowałeś, a teraz nic nie układa po twojej myśli. Albo skończyłeś studia, masz pewne sukcesy ale kompletnie nie możesz znaleźć pracy adekwatnej do swojej wiedzy. Lub jeszcze gorzej: masz pracę w swoim zawodzie, posiadasz doświadczenie, lecz jesteś świadomy tego jak trudno z różnych względów będzie Ci piąć się wyżej.

Teraz liczysz się z sytuacją, gdzie zostawisz wszystko i zaczniesz od tego najniższego szczebla, gdzie nawet nie wydawało Ci, iż kiedykolwiek mógłbyś się takiej pracy podjąć.

Wiem bardzo dokładnie co czujesz, i rok temu miałem podobne myśli: niemal na pograniczu załamania i lekkiej depresji. To co mogę dać aktualnie, to historia pewnej kobiety mieszkającej w Wielkiej Brytanii, którą poznałem wczoraj.

Wyemigrowała około pięć lat temu, i podobnie jak Ty miała spore ambicje, ale plany nie układały się jakby tego oczekiwała. Postanowiła zostawić całą karierę i zacząć od zera, a nawet idąc dalej: od dna. Teraz ma świetny samochód, dobrze wygląda, jeździ na wakacje przynajmniej dwa razy do roku, i akurat na dniach kupuje dom. Nie za kredyt - za gotówkę.

Czego i życzę każdemu z Was.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

piątek, 10 lipca 2015

Jeden krótki tekst o tym jak właściwie nauczyć się gotować

Akurat jestem po lekturze książki, która miała być uzupełnieniem tego postu. Niestety kompletnie tutaj nie pasowała. Miała uczyć szybko i sprawnie podstaw tej sztuki, a przewrotnie zajmowała grubo ponad 500 stron. Postanowiłem zatem napisać kilka rad od siebie, jak zacząć przygodę z tą dziedziną - takich sprawdzonych, od razu do wprowadzenia w życie.

1.Zacznij od dań prostych, lub takich jakie lubisz najbardziej. 

Ja zanim nauczyłem się przygotowywać posiłki dwa razy strułem się własną pizzą. Mimo wszystko - za trzecim podejściem wyszła wyśmienita, i od tego momentu jestem niekwestionowanym jej mistrzem. Tak to właśnie jest trzeba się czasem "przejechać" zanim w czymś osiągniemy mistrzostwo. I zawsze musi to cieszyć.

2.Wyszukuj przepisy proste i zwięzłe.

To bardzo ważne: kiedy szukam jakiś wskazówek zawsze oczekuję od nich aby były napisane w najbardziej przystępny sposób. Unikam za to wszelkich recept brzmiących jak wyciągnięte wprost z laboratorium. Weź 20 dag drożdży, zmieszaj je z 350 dag mąki, i dodaj 250 ml mleka. Podziwiam tych, którzy korzystają z takich wzorów. Ja preferuję jednak kiedy kucharz używa określeń w stylu - pół szklanki mleka, filiżanka mąki, ćwierć kostki masła itp. Od razu wiadomo o co chodzi :)

3.Niech przepis będzie tylko kierunkowskazem - ostateczna decyzja należy do Ciebie.

Może powiem tak: kiedy napisane jest; smaż mięso 15 minut a na twojej patelni ono już jest bardzo przypalone to będziesz rozumiał co dokładnie miałem na myśli:) Gotowanie zależy od wielu czynników, ważne by nieco zaufać sobie, cały czas doglądać potrawy i czasem zdać się na własną intuicję.

4.Sprzątaj po sobie od razu. 

Wiesz, że tamtej patelni już nie będziesz używał? Wymyj ją w międzyczasie kiedy przyrządzasz resztę składników. Kiedy przygotowywałem pierwsze posiłki zawsze zostawał po mnie stos garnków i talerzy, co zawsze psuło całą zabawę w kuchni. Na szczęście udzielono mi właśnie takiej rady - by sprzątać po sobie od razu. Zdecydowanie takie podejście poprawia humor, a jeśli nabierzesz odpowiedniej wprawy zostaną Ci do wysprzątania tylko same talerze.

5.Planuj na ile gotujesz. 

To bardzo istotne. Zazwyczaj kompletnie się nad tym nie zastanawiamy jaką ilość potrawy przygotować. A szkoda bo to znacznie oszczędza czas. Ja gotuję "na teraz" lub jeden - maksymalnie dwa dni do przodu.

6. Dobry sprzęt jest ważny, ale nie najważniejszy.

Miej do wszelkich przyrządów zdrowy dystans. Jeżeli twoja patelnia jest w całkiem przyzwoitym stanie i (nie prześwituje:)) kolejna nowa nic Ci nie da. Oczywiście warto mieć sprzęt dobrej klasy, ale nie bezwzględnie najlepszy, i nie koniecznie najdroższy. Więc oglądaj, sprawdzaj. Ja mam kilka patelni Tefala, chodź używam też najtańszych garnków z Ikei. To w co szczerze radzę zainwestować na początku zabawy to świetny nóż Szefa Kuchni - znacznie ułatwia pracę, i wygodę funkcjonowania.

Aż 632 strony o tym jak łatwo nauczyć się gotować? To zdecydowanie, nie najlepsza książka tego autora - na szczęście inne trzymają poziom :)


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

czwartek, 9 lipca 2015

Przykład fatalnej obsługi klienta, której nie powinniśmy tolerować.

Spotkałem się dziś z całkiem nieprzyjemną sytuacją, kiedy na fanpage'u jednej z czołowych marek sprzętu elektronicznego klient został przez administratorów tejże marki dosłownie "olany". Wielka szkoda, bo można było inaczej - z wielokrotnymi profitami dla firmy.  Wyjaśnię tylko, że sprawa tyczyła się pękniętego wyświetlacza - w  niemal świeżo zakupionym telefonie.

Co powinno się w takiej sytuacji zrobić?
  • nakierować klienta na najbliższy serwis gdzie można by to szybko i sprawnie naprawić (nawet ten nieautoryzowany). 
  • podesłać klientowi folię ochronną / case by do następnej takiej sytuacji nie doszło.
  • przeprosić.

Jak na polskie warunki byłoby to bardzo dużo i w zupełności wystarczyło. 

Czym by takie zachowanie skutkowało? 

Klient z osoby problematycznej, stałby się wyznawcą marki. Opowiadałby co wydarzyło się z telefonem, jak potraktowała go firma, i jak dalej zadowolony jest z jego używania. Darmowa reklama, wierny konsument za dosłownie grosze dla producenta. 

Jak wygląda to w Wielkiej Brytanii? 

W UK taki stosunkowo nowy telefon, byłby zdecydowanie wymieniony / serwisowany od ręki. A słowo przepraszam było by pierwszym jakie niezadowolony użytkownik by usłyszał (ekran telefonu miał być specjalnie wzmocniony aby takich sytuacji unikać).

Nie dajmy sobie "wciskać" odpowiedzi w stylu:

"Przykro nam ale te adidasy nie są do chodzenia po wodzie, nie możemy uwzględnić tej reklamacji".

To tylko dla nas ze szkodą. 


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

środa, 8 lipca 2015

Wyjazd przez agencję pracy: uważajcie bo można się mocno "sparzyć".

Właśnie jestem "na telefonie" z koleżanką, która wyjechała - tym razem do Holandii, by sobie dorobić. Jest aż 30 kilometrów od jakiegokolwiek większego miasta, będzie mieszkać na campingu, a w miejscu jej noclegu znajduje się tylko jeden mały sklep, i nawet nie wie czy praca, którą miała dostać jest aktualna. Precyzując: agencja jak się okazuje też jeszcze nie wie. Jak się domyślacie sytuacja jest bardzo napięta.

Bardzo proszę o rozwagę jeżeli gdzieś wyruszacie - szczególnie pierwszy raz. Sprawdzajcie pośredników. Koniecznie pamiętajcie, że komentarze na forach mogą być zawsze zmanipulowane, dlatego najlepiej mieć informacje z pierwszej ręki. Od kogoś kto wcześniej z danym pracodawcą wyjechał. Oczywiście to znacznie komplikuje sprawę, bo trzeba się nieco naszukać, ale unikacie takich sytuacji jak ta. 

Pamiętajcie by zabrać ze sobą jakiekolwiek zabezpieczenie finansowe - w razie gdyby trzeba jednak wrócić na własną rękę. Dobrze jest mieć także dane najbliższej placówki ambasadorskiej, albo adres do znajomych lub rodziny mieszkającej gdzieś "w pobliżu". Trzymam kciuki.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

poniedziałek, 6 lipca 2015

Zaczęło się - na poważnie.

Tak więc. Nie będzie lekko. Być może trochę będę się "tułał". Ale mieszkam tu już rok, znam język, posiadam pewne kompetencje. I wypoczywałem cały miesiąc. Teraz czas na poszukanie prawdziwej pracy.

Takiej z wyższą niż minimalna krajowa, ze specjalizacją. Mam kilka pomysłów. A akurat na jutro załapałem się na dodatkowy zarobek.

I to świetna okazja aby wybadać teren. 


Jestem w trakcie lektury książki pana Mariusza Maxa Kolonki "Odkrywanie Ameryki" i tam w rozdziale Polski Syndrom, w podpunkcie "Stadność i wynikający z niej Sangwinizm" napisane jest tak: 

"Prostym testem na Cechę Czwartą jest Business Cards Test (Test wizy-tówek). Kiedy idziesz na jakieś przyjęcie uzbrojony w wizytówki i ja następnie wymieniasz, zastanów się, na ile z tych wizytówek odpowiedziałeś po powrocie do domu? Jeśli mając 10 wysłałeś 10 zwrotnych maili - wróżę świetlaną przyszłość. Jeżeli odpowiedziałeś na 5 - masz szansę 50 na 50. Jeżeli nie odpowiedziałeś na żadną - Ameryka będzie dla Ciebie trudną poprzeczką. 
Jeżeli zaś zastanawiasz się, dlaczego w ogóle miałbyś to robić - uważaj tkwi w tobie Homo Sovietikus".  

Trzeba wykorzystać każdą szansę. Wizytówek nie zamierzam nosić, ale CV w pendrive tak. Oczywiście, nie będę przesyłać go każdemu, ale skoro i tak pojawiam się "tutaj" i "tam",  może warto cały czas mieć oczy (i uszy) otwarte :)

Mówi jak jest - nie tylko w USA :)

Myślisz o życiu w UK? Nie wiesz czy wyjeżdżać? Możesz dowiedzieć się jak tu jest nie wychodząc z domu. Napisz w sprawie konsultacji przed wyjazdowych na: barteknowakwuk@gmail.com

niedziela, 5 lipca 2015

Słodycze w Wielkiej Brytanii.

Jeśli lubisz polskie słodycze to jestem szczerze przekonany, że poczujesz się w Anglii jak w raju.
Brytyjskie słodycze są równie dobre jak nasze, jest też ich znacznie większy wybór. Rynek Zjednoczonego Królestwa to także rynek bardziej dojrzały. Dla Ciebie czyli dla konsumenta oznacza to, iż wszelkie nowości pojawiają się znacznie szybciej niż gdzieś indziej.Zacznijmy więc od mojego ulubionego batona Yorkie.


To jest bezwzględnie mój ulubiony baton. Spotkałem się z nim dopiero kilka miesięcy po przyjeździe tutaj. Jest kompletnie nie promowany, znajdziesz go gdzieś na ostatniej półce, na samym dole. A jest znacznie smaczniejszy niż KitKat. 

Kolejną zdobyczą jaką pragnę pokazać jest ŚNIADANIOWA NUTELLA.




To jeden z najbardziej epickich słodyczy na świecie. Po prawej czekolada, po lewej chrupiące chlebowe paluszki do maczania. Absolutny must have.


Jest to zdecydowanie słodycz, który polecam wszystkim koneserom i amatorom. Dwa takie opakowania wystarczają mi na śniadanie. 

W sklepach takich jak Aldi znajdziecie produkty podobne, lub pod ichniejszą marką a wyprodukowane przez "prawdziwe" korporacje. Jednym z takich produktów jest ten mikro batonik smakujący dokładnie jak Milky Way.


Takie mikro batoniki sprzedawane są wielkich paczkach: jednorodnie lub jako mix z innymi. Idealne na filmowe wieczory, tuż po dużej pizzy.
Radzę dobrze przeglądać takie sklepy jak Aldi. Półki ze słodyczami jakie tam mają wręcz uginają się od ich ilość, zdecydowanie jest czego próbować. 

Hitem w każdym sklepie na Wielkanoc były mocno czekoladowe jajka Cadbury.


Cały zestaw wyglądał dokładnie jak koszyczek z jajkami ale można było także dostać pojedynczą sztukę.


W pudełkach znajduje się para łyżeczek. Jesteś więc przygotowany aby wyjść ze sklepu, otworzyć to na ulicy, i zacząć paćkać się w białku i żółtku. A gwarantuje Ci że są:


I jeszcze wisienka na torcie. Pamiętacie z amerykańskich filmów trucki z lodami?  Tutaj również jeżdżą podobnie.


Wcale mi Was nie żal, że sklepy są do czternastej:)


Chcesz wiedzieć, jak tutaj się żyje? Sam zastanawiasz się nad wyjazdem? Napisz do mnie w sprawie indywidualnej rozmowy na: barteknowakwuk@gmail.com

sobota, 4 lipca 2015

Najdłuższe wakacje życia

Oglądam telewizje. Widzę jedną z lepszych reklam. Jest barwna, opowiada dobrą historię. Interesuje mimo, że temat nie dotyczy mojej osoby jeszcze tak bardzo. Przyciąga uwagę. Zgrabna lekka puenta:
"Odkładaj regularnie na najdłuższe wakacje życia".


To chyba pierwsza reklama  Polsce, która przestawia temat emerytur nie jako jesień a wakacje. Idąc w takim kierunku: grill, łóedeczka, zachody słońca, i tak do końca swoich dni brzmi to całkiem sensownie.



















Oczywiście, od razu zapala się czerwona lampka. Pracowałeś z takimi usługami kilka miesięcy. Miałeś po nich głęboką traumę. Uważaj. 

Nie mówię o tym, że konkretny bank jaki wypuścił tą reklamę jest zły czy dobry. Ale różni są sprzedawcy, oraz ich liderzy i przełożeni. Dlatego jako mój świadomy czytelnik powinieneś uważać.

Warto mieć na uwadze to, że polski rynek bankowy dalej dojrzewa, i raczej rzadko stawia na długofalową współpracę z klientem bardziej na krótkoterminową sprzedaż (nawet sprzedawcy z dobrymi intencjami dawali się na to nabrać). Zatem Ty jako klient powinieneś uzbroić się w solidną wiedzę, która pozwoli Ci mieć konkretne rozeznanie na rynku i tego co się dzieje z finansami na świecie.

Najfajniejsza metoda: procent składany i jego pochodne. 

Jestem bardzo daleki od wszystkich skomplikowanych metod oszczędzania. Wszelakie produkty, gdzie połowa wpłat idzie na fundusz X a inna część na lokatę Y ma w sobie tyle kruczków, i odstępstw że bardzo ciężko się w niej "połapać". Zazwyczaj również ilość wpłat dokonanych przez klienta jest dość daleka od tego ile zostało na takie konto wpłacone.
Nie wierzysz? Jeśli masz podobny produkt przelicz ile powinieneś mieć, a ile obecnie masz.

Dlatego radzę poszukać prostego konta oszczędnościowego lub lokaty, i na takowej odkładać pieniądze. Jeśli będziesz dostatecznie długo i regularnie odkładał możesz na starość dorobić się nawet kapitalizacji ciągłej czyli momentu w, którym niemal co chwilę (oczywiście potraktujmy to wyrażenie z dystansem, ale powiedzmy co miesiąc, co dwa) otrzymasz z tytułu zaoszczędzonych pieniędzy całkiem sporą dywidendę.

Drobna rada: niech twoim największym sprzymierzeńcem będzie tabela opłat i prowizji. 
Widzisz. Usługi bankowe są czasem tak zabawnie skonstruowane, że możesz zarobić procent przez rok, a koszt prowadzenia konta to miesięcznie od jednego do pięciu złotych. Nie żartuje: takie usługi istnieją na polskim rynku. Zatem: zawsze przed podpisaniem jakiejkolwiek usługi, szczególnie długofalowej sprawdź jakie prócz zysków będziesz miał koszty.

Co dalej? 


Warto mieć trochę pieniędzy w skarpecie. Po kryzysie Cypryjskim gdzie banki mogły zabrać klientom nawet do 60% oszczędności dla mnie nic już nie jest takie pewne, i skoro tam się udało to dlaczego ma się nie udać gdzieś indziej? Jest teraz czas: można się przyglądać, jak przebiega kryzys grecki.

Dywersyfikuj.


Czyli dziel. Ja mam trochę gotówki ulokowanej w numizmatyce. Przed samym kupnem odpowiednich monet przeczytałem dwie świetne pozycje. Nie kupuje ich często około jedną, co roku półtorej. Te które kupiłem na początku, już zwiększyły nieco swoją wartość (dwie całkiem sporo, jedna prawie nie wiele). Mam także zakupione płyty winylowe jednego ze swoich ulubionych wykonawców. Również sporo podrożały przez te pięć lat. Inwestuj we wszystko czym się tak naprawdę trochę znasz. 

Oto jeden z pierwszych komputerów Apple. Pewna pani oddała go na recykling nie wiedząc ile jest warty. Po blisko 40 latach, ten sprzęt był warty ponad 200 tysięcy dolarów.  Właściciel centrum recykling-owego, który sprzedał oddany komputer, podzielił się po połowie pieniędzy z eks-właścicielką. Są jeszcze dobrzy ludzie na świecie.  

 Mam też kilka jednostek uczestnictwa odłożonych w funduszach inwestycyjnych (kupiłem w Supermarkecie Funduszy Inwestycyjnych w swoim banku) Czy boję się inwestować? Zdecydowanie nie. Istnieje coś takiego jak zasada dekady: tego typu papiery wartościowe mogą nieco tracić przez pewien okres, lecz obserwując ich wyniki przez dziesięć lat zawsze wychodzą ostatecznie na plus. Nie gram więc na giełdzie - nie skupuje, następnego dnia sprzedając, obserwując w szalony sposób wskaźniki. To ma specjalnie leżeć i rosnąć. 

Tak książka w najprostszy sposób wyjaśniła mi jak inwestować - nie tylko w żetony. Są tam bardzo prosto przekazane ogólne zasady jakimi warto się kierować by właściwe ulokować kapitał (wybaczcie, że nie moje oryginalne wydanie, ale jak wiecie jestem za granicą:)).

Tutaj znajduje się hiperłącze do reklamy: link 1


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

piątek, 3 lipca 2015

Gdy grunt usuwa Ci się z pod nóg - zmiana pracy, także w późnym wieku.

Kiedy zaczynałem pracę w handlu spóźniłem się. Był to poślizg około pół roku, do roku dwóch czasu. No cóż - wcześniej nie mogłem pracować, chyba że po godzinach w szkole. Pamiętam, że moja pierwsza pensja po całym miesiącu pracy to było jakieś 560 złotych. Byłem bez doświadczenia, bez wiedzy, a dwie poprzednie firmy w których pracowałem nauczyły mnie jak zrobić wszystko żeby zepsuć kontakt z klientem. Moi znajomi pracujący chodź trochę dłużej zarabiali więcej. Około dwóch, najlepsi trzech tysięcy.  A jeszcze pół roku wcześniej koło pięciu czy sześciu, a najlepsi podchodzili pod osiem. Patrząc na nich ja trafiłem w całkiem nieodpowiednie miejsce, i w nieodpowiedni czas. Oni trafili w tak zwane złote czasy. Ja przyszedłem tuż po nich.

Był to ten okres, kiedy firmy zaczynały wprowadzać całkiem przyzwoitą ofertę na internet, pakietować usługi, a odpowiednimi prędkościami do domu było 2 lub 4  lub 8 megabajtów na sekundę. Przy czym już sama dwójka była całkiem odpowiednia. Były to też czasy kiedy Telekomunikacja Polska spała, i prawie każdy inny operator mógł ją ograć jak chciał. Potem wszystko zaczęło się zmieniać.

Mogłem zmienić firmę, ale postanowiłem się jej trzymać z kilu powodów. Szło mi coraz lepiej, finanse zaczęły się poprawiać z miesiąca na miesiąc. Prawdę mówiąc po pół roku były już całkiem w porządku, chodź odstawały od tych u samej góry. Atmosfera w firmie była doskonała. Trafiały się czasem osobniki, które mogły coś popsuć ale nie było tak źle, tym bardziej że kierownictwo mnie lubiło, a ja również serdecznie o nich myślałem. Inną kwestią było także myślenie o tym co robię: potrzebowałem doświadczenia, konkretnego doświadczenia bym mógł iść wyżej. Nie miesiąca lub dwóch, przynajmniej kilku lat. Wiązało się z tym także moje myślenie: jestem nieco staroświecki i uważam że aby robić coś dobrze potrzeba na to czasu. Okropnie nie lubię cinkciarstwa, a praca którą miałem dawała poczucie stabilizacji. Mimo, że był to handel, i że każdego miesiąca zaczynałem dosłownie od zera.

Najgorsze jednak miało dopiero nadejść. 


I to dosłownie. Od momentu kiedy przyszedłem do firmy gdzie całe biuro spisywało około dwustu umów dziennie (czyli około 4 tysięcy miesięcznie), trzy lata później było ich czasem mniej niż dwadzieścia. Wyniki mimo, że umiejętności były regularnie szlifowane spadały. Nikt nie wiedział o co chodzi. Byliśmy już dawno po kryzysie, a i tak było coraz gorzej. Dzisiaj już zdaje sobie sprawę, że każda branża wpierw przeżywa okres ogromnego prosperity a potem jest coraz trudniej, aż w końcu skrajnie powszednieje.  

Dawniej tak nie było i jeśli ktoś miał pracę, to było wielce prawdopodobne, że będzie w niej pracował do końca życia. Teraz środowisko ekonomiczne się zmieniło. Dzisiejsi czterdziesto -pięćdziesięcio latkowie mają także ten problem, że wiele ich zawodów się "kończy". 

Co więc radzę?   

Na początek zmianę podejścia. Pieniądze też są ważne, ale warto także w pracy doskonalić umiejętności. Pamiętać, że zawsze z wiekiem ma się pewne doświadczenie, którego nie mają inni. Trzeba umieć się obecnie sprzedać. Warto samemu z własnej kieszeni doskonalić (jest także mnóstwo szkoleń bezpłatnych, wystarczy poszukać). Ja uwielbiałem od czasu do czasu wybadać rynek, i pójść na jakąś "niezobowiązującą" rozmowę o pracę.

Co więc radzę dalej?  

Jeszcze raz wbić sobie do głowy, że umiejętności to dzisiejsze złoto. I najlepiej rozwijać je akurat wtedy gdy się nam dobrze powodzi. Nigdy nie przestawać. Kurs, czy szkolenie to wydatek kilkudziesięciu to kilkuset tysięcy złotych, a zwrot z takiego przedsięwzięcia będzie z czasem ogromny. W końcu - na tle innych kandydatów jesteś wyróżniony.  

Pamiętaj także o myśleniu nieszablonowym. 


Znam wielu nauczycieli, którzy porzucili nauczanie w szkołach. Pracują w domu, udzielając korepetycji. Już od początku był to świetny dodatek do ich pensji, a kiedy przeszli tylko na "korki" było jeszcze lepiej. Nie muszę mówić jak wygląda okres przed maturalny, kiedy wiele osób przypomina sobie, że to już blisko. Jest im całkiem w porządku, mają oszczędności, czy na czarną godzinę, czy na emeryturę.  

Rozglądaj się. Inspiruj. Każda branża w zasadzie ma segmenty pokrewne, gdzie inwestując niewielkie pieniądze możesz zacząć zarabiać - nawet od razu. I tak o to osoba zajmująca się naprawą telewizorów, może zostać złotą rączką - wystarczy drobna zmiana na wizytówce (klienci nie są tak domyślni jak się wydaje). Radzę również czytać prasę fachową, może wiele pomóc nakierować. Przede wszystkim się nie bać - w najgorszym wypadku spadniemy na stare śmieci, w najlepszym będziemy o krok lub dwa do przodu. Serdecznie życzę powodzenia.

Jesteś starszą osobą i szukasz pracy w UK? Podpowiem jak to zrobić. Napisz mail z dopiskiem konsultacje na: barteknowakwuk@gmail.com

Jak efektywnie wypoczywać. Część druga.


Link do części pierwszej tutaj: jakwyjechacdoanglii.blogspot.com/2015/07/w-jaki-sposob-efektywnie-wypoczywac.html

Tak więc: obowiązków zaczynało przybywać, a czasu było coraz mniej.
Szybko zdałem sobie sprawę, że z biegiem lat taki podział będzie się jeszcze bardziej nasilał.
Zacząłem więc kombinować jak można by odwrócić, lub przynajmniej zmusić życie by zacząć funkcjonować w bardziej komfortowy i odpoczywać w lepszy, znacznie zdrowszy sposób.

Zacząłem więc od najłatwiejszej, a i najbardziej próżnej drogi. 

Czyli od kupowania wszelakich gadżetów. Takich zabawek jest na rynku pełno. Piłeczki antystresowe, podkładki grzejące herbatę,  programy w Google Play podnoszące efektywność. Czasem myślałem też o znacznie lepszym telefonie (na szczęście tutaj broń Boże jakoś się zawsze wstrzymywałem). Na dokładkę dowaliłem sobie jeszcze więcej książek jak podnosić swoją efektywność. By móc więcej czytać, by lepiej pracować z klientami, by jeszcze lepiej organizować swoje życie prywatne. To czego człowiek przy takim podejściu nie widzi, to prosta zależność, iż więcej wydając na takie akcesoria zostawało mi znacznie mniej pieniędzy w portfelu, a więc musiałem jeszcze więcej pracować. Teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć: to była prosta zależność, ale jeżeli jesteś w takim niezdrowym ciągu kompletnie jej nie załapiesz. 

Następną drogą w jaką mniej lub bardziej świadomie wpadłem było korzystanie z doraźnych innych przyjemnostek jak: uczęszczanie na masaże (normalne masaże:)), zamawianie jedzenia, planowanie tego gdzie pojadę i co zrobię w ciągu najbliższych dwóch trzech tygodni, miesięcy, a nawet lat. 
Mogę wręcz powiedzieć, że planowałem cały wypoczynek, oraz miejsca jakie mam do zwiedzenia nawet do kilku czy kilkunastu miejsc w przód. Oczywiście, nawet jak coś zwiedzałem chciałem to zrobić "bardziej" czy "lepiej" wyciągając z takiej wycieczki wszystko co się dało. Domyślacie się zapewne, że to był dalej swoisty rodzaj biegu i zdecydowanie nie było w tym niczego relaksującego. 

Potem z kolei zacząłem testować wszystko co ma związek ze snem. Czytałem wszelkie pozycje na rynku jakie mogły mi pomóc znacznie lepiej się wysypiać i miało to jakiś sens.  Mogłem być jeszcze bardziej efektywny, jeszcze więcej upchać w swoim krótkim czasie, znacznie więcej doświadczyć, przeczytać, dowiedzieć się, jeszcze szybciej biec. 


I czuć się jeszcze bardziej chronicznie zmęczony


Aż pewnego dnia natknąłem się na termin, który zmienił moje życie. Fibromialgia. A za Wikipedią: zespół chorobowy, charakteryzujący się uogólnionym bólem w układzie ruchu z występowaniem charakterystycznych punktów, rozmieszczonych symetrycznie wrażliwych na ucisk, któremu towarzyszy uczucie przewlekłego zmęczenia, uczucie sztywności oraz sen nie powodujący poczucia odpoczynku. 


To dość ciekawe pojęcie z pogranicza psychosomatyki, w zasadzie doskonale definiowało moją osobę. Nigdy nie mogłem ustać w miejscu, a kiedy zebrałem nieco sił, od razu zabierałem się do pracy, bo bez niej czułem się strasznie niekomfortowo. To był doskonały punkt wyjścia w biegu. 
Co dalej? Sam nie wiedziałem. Ostatecznie zacząłem się sobie bardziej przyglądać. Zastanawiać. Szczególnie nad tym jak to kiedyś jeszcze jako dziecko odpoczywałem. Zaczęło się od grania na komputerze i konsoli. I muszę przyznać, że był to jakiś krok do przodu. Nie myślałem wtedy o pracy. Nie myślałem o niczym innym tylko o zabawie. A nieco potem przyszła nie pamiętam skąd taka myśl: musisz być jak abs w samochodzie. To komiczne, że piszę o tym w kontekście gier, ale serio już zapomniałem skąd się pojawiła. Lecz w zasadzie był to najlepszy pomysł, na jaki wpadłem. 

Więc jeszcze raz: jeżeli jesteś rozpędzony sprawami codziennymi, nie możesz zwyczajnie z minuty na minutę wyhamować. To tak nie działa. Ale najlepiej sam przetestuj to na sobie. Spróbuj zatrzymać wszystko w minucie. Przykro mi ale natłok spraw i obowiązków jakie na siebie nałożyłeś sam będzie pchał Cię do przodu czy tego chcesz czy nie. Dlatego musisz nauczyć się kontrolować to co robisz i stopniowo redukować. Polecam szczerze przetestować przed urlopem. 

Innym świetnym rozwiązaniem do stosowania na co dzień jest pozostawianie telefonu komórkowego w domu dla przykładu: popołudniu. Raz wyjeżdżając na zakupy tak zrobiłem, i zorientowałem się o tym w sklepie. Jesteśmy chyba tak skonstruowani, że mając aparat przy sobie cały czas podświadomie monitorujemy czy ktoś będzie dzwonił czy nie. Nie mając go przy sobie, wiadomym jest, że nic takiego się nie przydarzy, najwyżej oddzwonimy. Od teraz robię tak regularnie, gdy chcę szybko wypocząć, i wam ten sposób także polecam.


Dedykuje mojej dziewczynie, która nauczyła mnie cieszyć się z małych rzeczy.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

czwartek, 2 lipca 2015

W jaki sposób efektywnie wypoczywać?

Kilka dobrych lat temu byłem innym człowiekiem. Znacznie młodszym - zatem mogłem znieść więcej niedogodności niż obecnie. Nadmiar energii został mi do dzisiaj, bo wynika to z mojej ciekawości do świata, lecz tolerancja na to w jaki sposób żyję zmalała. Pracowałem bardzo dużo wtedy i będę zawsze pracował więcej niż inni. Wynika to z tego, że kiedy robię coś co lubię, bądź mam w czymś pewien cel zawsze znajdę dodatkowe siły na spełnienie mojej zachcianki, po prostu to lubię. 

Jeszcze koło dwudziestki byliśmy innymi ludźmi. Dużo imprezowaliśmy. Bardzo dużo. Byliśmy na mieście od Poniedziałku do Niedzieli. Wszyscy nie mieliśmy łatwego startu, więc pracowaliśmy więcej niż inni, i koniecznie trzeba było to jakoś odreagować. Nie umawialiśmy się. Mieliśmy swoje stałe miejsca i o pewnej godzinie każdy tam w końcu był.  Aby dużo się bawić trzeba było być w 100% wydajnym w tym czym się zajmujesz. I zawsze mieć wyniki.
Nie można było sobie pozwolić na to aby olać pracę. Raz czy dwa w porządku. Ale przy takim sposobie życia trzeba było mieć pieniądze, a pieniądze wynikały z pracy i nadgodzin. Paradoksalnie mimo tego, że gigantycznie dużo pracowaliśmy: nie było nas stać na jakieś fantastyczne wakacje, ale na co dzień żyliśmy lepiej niż inni. Takie zamknięte szalone i przykre koło.  

Więc wtedy myśleliśmy, że wypoczywamy,
ale zdecydowanie to nie był wypoczynek. 

Branże, którymi się zajmowaliśmy były przeróżne: od handlu jak w moim wypadku, przez programistów, do fryzjerstwa. Było fajnie. I wspominam ten okres bardzo miło. Ale każdy z nas znalazł się też w takiej sytuacji, że to życie zaczęło mu się nudzić, coś było nie tak. Zaczynaliśmy szukać. Jednak ciąg pracy w jaki wpadł każdy z nas pozostał. 

Czy wiecie, że w tych bardziej cywilizowanych krajach managerzy średniego i wyższego szczebla przechodzą pod koniec swojego życia wszelakie kursy jak żyć na emeryturze? Przez dziesiątki lat układania sobie życia w taki sposób by mieć jak najwięcej czasu i być efektywnym do granic możliwości, kiedy tacy pracownicy dostają totalną wolność i całkiem w porządku pieniądze, kompletnie sobie z tym wszystkim nie radzą. 

My mieliśmy podobnie, a ja myślę szczególnie. Na to jak fajnie i jak zarazem nieprzyjemnie żyję otworzyła mi oczy dopiero książka "Czterogodzinny tydzień pracy". Gdzie pojawiła się idea by znacznie lepiej wypoczywać. Do tej pory myślałem, że robię to świetnie. Aż zobaczyłem jak wiele życia mi umyka. Od tej pory zacząłem poważnie się zastanawiać. Czy to co robię jest słuszne? Czy wystarczająco dużo zobaczyłem? Czy tak ma wyglądać moje życie? Prawdę mówiąc cierpiałem na niebotyczny brak czasu i kiedy zrozumiałem jak dokładnie moja sytuacja wygląda wszystko jeszcze bardziej zaczęło się komplikować. Byłem nakręcony do granic możliwości. Wszystko było u mnie jak w zegarku.

Otrzymałem nową lepiej płatną pracę co sprawiło, że paradoksalnie po przeczytaniu owej książki praca pochłonęła mnie jeszcze bardziej.

Zawsze jestem daleki od czytania książek motywacyjnych zbyt dosłownie. Fakt jest tam bardzo dużo przydatnych informacji, mogą Cię one również drogi czytelniku mocno zmotywować. Jeśli jednak przeczytasz ich odpowiednio sporą ilość sprawdzisz sam na sobie jak takiego typu literatura działa i w gwoli ścisłości: nie mówię iż źle czy dobrze, po prostu warto do nich mieć zawsze lekki dystans. Ja bym określił ten rodzaj literatury nawet czasem lekko fantastyczną :) Aczkolwiek sama idea efektywniejszego wypoczynku była ciekawa, tym bardziej że lat przybywa a ja zacząłem rozumieć,


że obowiązków zaczynało jeszcze przybywać i tak już będzie. 


Koniec części pierwszej. Wkrótce - zapewne po południu część druga :)


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

Zmienia się.

Jadę ulicą Kijowską w Krakowie.

Jest ciepło, bardzo ciepło. Przyjemnie. Minąłem już wiadukt ze stacją kolejową Kraków Łobzów - zresztą kolejny raz remontowany, lecz zawsze z sensem: tym razem po to aby przyjechać na lotnisko w Balicach do 20 stu minut. Zaraz minę skrzyżowanie z ulicą Mazowiecką. Widzę nowy blok naprzeciwko kościoła Świętej Jadwigi. Blok z kawiarnią. Ślicznym miejscem zapełnionym ludźmi pod parasolami, śmiejących się do siebie i korzystających z tego co jest. A to dopiero Środa, godzina szesnasta.  Przejeżdżając do ulicy Czarnowiejskiej zrobię jeszcze razy w środku siebie: Wow! Wow! Wow! Zresztą tak samo będzie jak na nią wjadę. Owszem kilka starych sklepów się pozamykało, ale znacznie więcej się otwarło. Przechodzę do centrum, pogoda dalej dopisuje. Zaraz będę wracał tym razem - specjalnie Krowoderską. Tu kolejne zaskoczenie: część kamienic odnowionych, i znowu dużo lokali: "Kocia Kawiarnia" gdzie pijesz swój ulubiony napój a między Tobą, przechadzają się koty, "Nie lubię Poniedziałków" - herbaciarnia otwarta od Wtorku do Niedzieli. W gratisie bliżej rynku masz jeszcze Pokój zagadek i 60 minut na jego opuszczenie. Oczywiście to tylko mała część zmian na tej ulicy.  Idę dalej i kupuję w najbliższej Żabce wodę - tym razem ekspedientka nie krzywi się kiedy woda kosztuje 97 groszy a ja mam tylko całką 20stkę. Nieco jak gdyby okazało się, że pieniądze nie śmierdzą tak bardzo, a przy prowadzeniu biznesu liczy się każda nawet najmniejsza transakcja. Zresztą: jest inaczej znajomy mi się chwali, że kupuje świetny nowy samochód a przez to, że negocjował zbił cenę o dobrych kilka tysięcy mniej, i gdyby to przeliczyć, to ma gratis rok pracy w życiu. Moja dziewczyna z kolei, kupuje zapiekankę na Kazimierzu i uwaga - może kupić tylko połówkę i jeszcze sos do niej jest gratis. Coś co jeszcze rok temu było by w najgorszym wypadku skwitowane niemiłym grymasem kucharza. Stało się: jesteśmy bardziej pro klienccy.

Innym razem jedziemy do Warszawy, z liderem przejazdów Polskim Busem. Mówię liderem dlatego, że byli pierwsi przeciw wszystkim: staremu PKSowi, PKP i innym Januszom biznesu. Bilety kosztują dwadzieścia pięć złotych. Jest fajnie, wygodnie. W połowie drogi ładuję telefon bo gniazdko mam pod siedzeniem, a za dużo korzystam z Wifi.  Kierowca na drodze nie szarżuje. Mogę tak jechać nawet jeśli w połowie psuje się klimatyzacja (a psuje się). Trzeba będzie szybko naprawić: tym razem nie są już sami: o ile wiem, jest Lux Bus, Lajkonik Bus i inni. A i Pendolino robi swoje. 2,5 godziny wygodnych siedzeń, ciszy, z poczęstunkiem wliczonym w cenę biletu robi swoje. 
Nowe zasady gry: od teraz każdy musi się starać. Co do całości transportu: pod koniec pobytu zacząłem się zastanawiać czy jeszcze opłaca się mieć samochód. Oto i ja: fan motoryzacji zaczynam mieć świadomość tego, że małe miejskie auto może wystarczyć nawet jeśli masz firmę. Ale jeśli planujesz wyjazd z rodziną coraz bardziej opłaca się jechać transportem publicznym, tym bardziej że nad morze przyjedziesz już w 5-6 godzin. 

Zabrzmi to absurdalnie, ale ogromnie cieszy mnie widok wszelakich klinik medycyny estetycznej.
To nie tak, że lubię się poprawiać. Za tą radością stoją bardziej skomplikowane myśli: zaczynamy bardziej ufać prywatnej służbie zdrowia, nawet mimo, że jeszcze nie mieści nam się w głowie, że może być lepsza od publicznej. Podam przykład: ktoś najbliższy z mojego otoczenia koniecznie chciał sprawdzić sobie znamiona skórne. Koszt 150 złotych, termin za trzy dni. Na szczęście wszystko w porządku. A znam przypadek, gdzie gdyby czekać i buntować się przeciwko "zapłaceniu extra" całe przedstawienie skończyłoby się przykro, bardzo przykro. 

Inna sprawa: dysputy polityczne. Koledzy i koleżanki rozmawiają na tematy ekonomii. Kończy się czas jałowych argumentów na przechwałki i obelgi.

Widzimy, że nie tędy droga. 

Ludzie częściej pytają: skoro komuś oddamy, to komuś musimy odebrać. Nawet jakiś polityk w mniejszym mieście obciął premie o 950 tysięcy złotych. A w Krakowie dyskutujemy nad budżetem obywatelskim - jest on nawet całkiem mocno promowany.


Kiedyś o budżecie obywatelskim mogłeś przeczytać tylko w internecie. Teraz znajdziesz takie ulotki u siebie w bloku, w bliskim Ci pubie czy pizzerii. Możesz przyjść i wziąć udział w dyskusji jak ma wyglądać twoja mała ojczyzna. 


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)