wtorek, 31 marca 2015

Jeden z najważniejszych postów- czyli o brytyjskiej służbie zdrowia.

Będąc tutaj ponad dwa lata temu nasłuchałem się ogromnej ilości mitów dotyczących angielskich lekarzy. Pamiętam pierwszą styczność nie wprost z tym tematem. Było to w zasadzie doświadczenie bardzo dziwne. Mianowicie: usłyszałem od Polki, u której tu mieszkałem, że brytyjscy lekarze leczą wszystko penicyliną! Pamiętam do dzisiaj mój szok. Nie jestem medykiem, ale wiem przecież bo wie to niemal każdy, że leki to substancje specjalnego wręcz indywidualnego przeznaczenia, na bardzo konkretne dolegliwości. Podszedłem do informacji z dystansem, i słusznie bo od momentu kiedy tu jestem, usłyszałem także kilka innych, przepraszam za wyrażenie bzdur. Między innymi:
  • że nikt nie przepisuje tutaj leków na receptę, co najwyżej polecany jest Ibuprom albo Aspiryna;
  • że lekarze tutaj ogromnie zaniedbują pacjentów;
  • że nikt nie chce kierować chorych do specjalistów, jedyna pomoc to lekarz pierwszego kontaktu
  • że jeśli skierowanie już jest, to zazwyczaj lekarze są ogromnie niekompetentni, i człowiek dalej zostaje z problemem totalnie sam.
Życie na szczęście szybko zweryfikowało te legendy i to wyłącznie w bardzo pozytywny sposób. 
Co do osób, które tutaj mają problem ze służbą zdrowia to faktycznie istnieją tu takie, ale wybaczcie za drugą nieuprzejmość - są to prawie zawsze osoby z bardzo słabym wręcz, mocno miernym angielskim. Przypominają mi się dwie historie, w której jednej byłem autentycznym jej świadkiem. A druga została mi opowiedziana. Obie zaczęły się w gabinecie dentystycznym i obie się tam skończyły. Pierwsza wydarzyła się w autobusie gdzie dwie osoby przypadkowo spotkały się, a akurat jedna wracała od ów wyżej wymienionego lekarza. Z rozmowy wynikało jasno, że właściciel problemu nie miał kompletnie pojęcia, jaki zabieg dentysta wykonał i jaki będzie dalszy przebieg leczenia zębów.
W drugiej opowieści zachodzimy jeszcze dalej. Pacjent tym razem polskiego pochodzenia, na wszystko co mówił lekarz odpowiadał zdawkowo, aczkolwiek z pewnością siebie i uśmiechem "Yes". Po takim wywiadzie lekarz przystąpił więc do działania. I... wyrwał zęba:)

Przejdźmy jednak do konkretów. Kiedy przyjedziesz tutaj i załatwisz wszelkie niezbędne formalności. Powinieneś poszukać w swojej okolicy przychodni a następnie poinformować, że jesteś tutaj nowy i chcesz wybrać swojego lekarza pierwszego kontaktu czyli "GP". Wypełnisz przy tym, krótki druk dotyczący twojej osoby:  przebyte choroby, uczulenia, dane osobowe itp.
To w zasadzie tyle. Ważna informacja: gdybyś czegokolwiek nie rozumiał dopytaj o to jeszcze raz- lekarze są tu bardzo cierpliwi (generalnie dobrze w takich sytuacjach jest mieć przy sobie telefon z Google Translatorem). Jeśli jednak wyjechałeś do Anglii w pośpiechu i czujesz, że twój angielski jest faktycznie słaby, poinformuj o tym recepcje i poproś o tłumacza. Zostanie wtedy wyznaczone specjalnie dla Ciebie spotkanie, przy którym będziesz mógł dowiedzieć się wszystkiego co niezbędne dla twojej osoby. Recepcjonista powinien także, zapisać Ci termin spotkania na kartce - nie ma więc obaw byś pomylił datę, wysłane jest także przypomnienie listowne. Istotne by na takim spotkaniu się pojawić, jeśli nie jesteśmy w stanie poinformujmy służbę zdrowia wcześniej. Anglicy są bardzo w porządku wobec każdego, jeśli Ty szanujesz Ich oraz ichniejszy czas. Jeśli jednak nie będziesz traktował ich serio, zaczniesz być traktowany jako pacjent "drugiej potrzeby", dla przykładu kolejne spotkanie będzie w znacznie odleglejszym czasie. Idąc dalej: jeżeli by zdarzyło się, iż uznasz swojego lekarza za niekompletnego, zawsze możesz go zmienić - poproś o to w głównym okienku.
Serio dobrze jest dokonać jak najszybciej takiego wpisu. Często w ramach profilaktyki masz wysyłane informacje o nadchodzących akcjach w twojej lokalizacji, dopasowanych do twojej osoby i to całkiem za darmo. Chociażby: badania serca, cholesterolu. szczepienia, czy akcje o profilaktyce przeciwnowotworowej.

Mój pierwszy kontakt z lekarzem brytyjskim, był bardzo pozytywny i dotyczył oczu mojej dziewczyny. W skrócie: zauważyła, że od dłuższego czasu widzi nieznacznie gorzej. A przy niedawnym zaćmieniu słonecznym, przestała w pewnej chwili widzieć prawie całkowicie. Radzę więc: nigdy nie patrzcie na takie zjawiska nawet przez kilka (dosłownie) sekund, jeżeli jesteście źle do tego przygotowani.  Dla nas zakończyło się to tylko chwilowym stresem, wszystko wróciło chwilę później do normy, ale na początku tej sytuacji nie było nam kompletnie do śmiechu. Wizytę mieliśmy na drugi dzień. I byliśmy ogromnie podenerwowani - w końcu zrobiliśmy coś kompletnie nie poważnego. W zasadzie wszędzie się czyta, iż nie powinno się patrzeć na słońce, ale była to dosłownie chwila. Tak czy inaczej wszystko się wydarzyło, najważniejsze było by sprawdzić stan oczu i dowiedzieć się jak dalej o siebie zadbać. Lekarz powitał nas uśmiechem, wysłuchał i potraktował ze zrozumieniem; nie było czuć z jego strony kompletnie żadnej pogardy. Zrobiło się bardzo przyjemnie. Badania trwały chwilę, przy i przy każdym tłumaczono nam co się teraz odbywa oraz jaki jest jego wynik. Szczerze mówiąc wyszliśmy z gabinetu jak od dobrego znajomego; rozbawieni i w świetnych humorach.

Interesowała mnie jednak bardziej publiczna służba zdrowia a i na przykład jej działania też nie musiałem długo czekać. I także, mimo że jest właśnie publiczna potrafi mocno zadziwić. Po prostu nie tak dawno dobra znajoma trafiła do szpitala i była tam dobrych kilka dni. Szpital to szpital i ciężko o tym mówić, ale była z pobytu (dość:)) zadowolona. Zrobiono niemal od razu pakiet ważnych badań. Czuć było zaangażowanie lekarzy. Na domiar informacji podrzucam cytat jeszcze innej koleżanki, która spodziewa się pierwszego dziecka:

"Nie mam tutaj z lekarzami, żadnych problemów. Oni rozumieją, że to dla mnie niełatwa i nowa sytuacja. Dlatego pochodzą z dużą empatią. Czuję się tu bardzo komfortowo. Sami proponują dodatkowe badania. "

A poniżej zamieszczam w pełni autentyczne zdjęcie ze szpitalnego cateringu:

Tak wygląda szpitalna lasagne :)

Na ogół wybiera się pożywienie dzień wcześniej, dostaje się kartę od obsługi kliniki i zaznacza odpowiednie dania. A wieczorem w bonusie pielęgniarki dopytują chorych, czy jeszcze czegoś sobie życzą. Jest więc całkiem przyjemnie:)

Pozdrawiam z UK,
Piotr Nowak

Upgrade:
Co zrobić jeśli faktycznie podejrzewamy, że cierpimy na coś poważniejszego? Faktycznie przecież, może zdarzyć się tak, iż trafimy na kogoś niezwykle "trudnego". Za pierwszym razem kiedy widzimy się z medykiem warto wpierw faktycznie spróbować podstawowego leczenia. Jeśli to nie pomoże, należy poprosić o skierowanie na badania (zróbcie to pewnie, ale z szacunkiem do drugiej osoby). Jeśli lekarz odmówi, sami zadecydujcie: czy chcecie dalej być leczeni w ten san sposób, czy potrzebujecie tych badań. Jest tutaj całkiem normalną reakcją, że lekarzy się zmienia. Tak samo również możecie nawet zmienić swojego GP, jak i każdego innego- na wyższym szczeblu. Pamiętajcie o tym proszę. I jeszcze raz życzę miłego dnia.

Upgrade 2: 
A jeśli jest popołudnie i czujemy, że koniecznie musimy wybrać się do lekarza? W takim wypadku należy skorzystać z pomocy tzw. "The Walk in Centre". Są to placówki otwarte nieco dłużej bo aż do dziesiątej wieczorem, dostępne 365 dni w roku, do których możesz podejść właśnie bez umawiania. Dodatkowo całe badanie będzie sfinansowane przez twoje ubezpieczenie. Aby znaleźć taką placówkę w twoim pobliżu, najlepiej wpisać w Google.co.uk frazę: The Walk in Centre oraz miasto.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

poniedziałek, 30 marca 2015

O prowadzeniu firmy w Wielkiej Brytanii

Jak wygląda prowadzenie małego biznesu w UK napisałem już tutaj:
http://jakwyjechacdoanglii.blogspot.com/2015/02/zrob-to-w-anglii-nie-zabraknie-ci.html

A teraz czas na coś większego. Może zacznijmy od tego, że będąc jeszcze w Polsce i mając około szesnastu lat, bardzo często zdarzało mi się odwiedzać mojego znajomego z Krzeszowic. Tam gdzie mieszkał miał bezpłatny dostęp do ogromnej siłowni i nowoczesnych maszyn co było dla nas prawdziwie wyjątkową okazją. Uwielbiałem go także odwiedzać bo jest niezwykle interesującym człowiekiem i robiłem to bardzo regularnie przez całe liceum. Spotkania te miały jeszcze jeden wyjątkowy atut: pod koniec trzeciej klasy szkoły średniej, na peronie z którego wysiadałem otworzono, jeden z najlepszych antykwariatów jakikolwiek widziałem. Nazwany "Przy Peronie" był zrobiony w przestrzeni starych kas biletowych i poczekalni. Pomieszczenie zostało jednakże gruntownie przebudowane: wszak wyrzucono z niego wszystkie meble - było więc ogromne, a na ich miejscu pojawiły się półki z książkami i wygodne kanapy. Co więcej każdy klient miał bezpłatny dostęp do kawy i herbaty. Istniało też jeszcze jedno specjalnie wydzielone pomieszczenie: teren na zajęcia dla dzieci, które odbywały się w weekendy. Sama prowadząca ten interes niezwykle miłą osobą z doświadczeniem pedagogicznym, cierpliwością i gigantyczną wiedzą o książkach. Zrobiła coś bardzo wyrazistego, z bajońskim rozmachem, za co niezwykle mocno trzymałem kciuki. Niestety, okazało się iż mimo szerokiej oferty, mnóstwa pomysłów oraz serca jakie w to włożyła firma upadła jeszcze przed nowym rokiem.

Tutaj z kolei, w Wielkiej Brytanii ludzie zaczynają zupełnie inaczej swoją przygodę z własnym sklepem czy jakimkolwiek innym biznesem. Nie tak dawno bo na początku Stycznia otwarto w mojej okolicy, kolejnego zresztą na tej samej na ulicy spożywczaka. Wiem, że ciężko porównywać sklep do antykwariatu, ale piszę to celowo aby uświadomić pewną sytuacje jaka miała tu miejsce. Tym bardziej, że sklep ma ruch taki jak inne sklepy: nie za duży, nie za mały. A wystrój pozostawia dużo do życzenia: do niedawna było umiarkowanie czysto, półki na których stoją produkty były podniszczone i dopiero niedawno zostały odmalowane, ale bez zbytniej finezji; w zwykłym kolorze białym. Sam sklep był dość mały i wąski tak, że we dwójkę trzeba ostrożnie przechodzić by czegoś nie zrzucić. Widać, że był robiony najniższym kosztem i bardzo szybko. Ma przeciętny szyld stworzony  w przeciętnie ładnym odcieniu zieleni z Times New Roman, który nie odróżnia go od innych. Wracając do wnętrza - do niedawna oferta była bardziej niż uboga - dopiero ostatnio poszerzono go o takie artykuły: jak mrożonki, nabiał, alkohole, czy gazety. Z drugiej strony z dnia na dzień widać, że coś się tu dzieje. Mimo trudności i przeciwności funkcjonuje i zawsze ktoś w nim robi zakupy (to trzeba przyznać: właściciele są przemiłymi, inteligentnymi ludźmi a sklep jest czynny od siódmej rano do godziny dwudziestej drugiej). Przedwczoraj zburzono w nim ściankę działową jest więc dwa razy większy i bardzo poszerzono ofertę, wymieniając półki na nowe. Posiadacze mają świetny humor i nic nie wskazuje na to by coś się miało zmienić na gorsze, wręcz przeciwnie.

Na osobną historię zasługuje też kolega mojej bardzo dobrej znajomej. Chłopak po dziesięciu latach pracy w Fish and Chips postanowił otworzyć własny lokal w tym typie. Sprzedał więc działkę rodziców za miastem, dobrał jeszcze pieniądze z kredytu (nie wiem na ile było to poważne, ale ponoć jego ojciec stwierdził, iż  jeśli to nie ruszy zostanie wydziedziczony z rodziny;)). I zniknął na rok czasu, łącznie z weekendami -  to znaczy od momentu założenia własnej działalności. Od tego momentu zajmował się tam wszystkim: od obsługi klientów, przez roznoszenie ulotek, przez przywożenie towarów z hurtowni. Prócz siebie miał na utrzymaniu także kilku pracowników. Po roku czasu wrócił do swoich ale zupełnie odmieniony; lepszy i bogatszy. W praktyce knajpą zarządza manager a on od dłuższego czasu podróżuje i spełnia swoje marzenia: nie tak dawno na przykład sprawił sobie przeszczep włosów.

Jeśli dalej nie wierzysz jakie tu są możliwości, to nieco poniżej znajduje się artykuł o dwudziestotrzylatce, która otwarła w Manchesterze własną burgerownie. Nie małą budkę z burgerami ale burgerownie z prawdziwego zdarzenia - zdobyła pieniądze od inwestorów, wynajęła potężny lokal, zwolniła się z przyjemnej bankowej posady i zaryzykowała. Patrzy bardzo optymistycznie w przyszłość.



Wiele osób tutaj prowadzi tutaj rodzinne biznesy - jest wręcz ich zatrzęsienie. Często otwierane są przez ludzi, którzy nie mają kompletnie żadnej wiedzy o handlu. I nigdy wcześniej nie pracowali w obsłudze klienta, mają problemy z wysławianiem się,  a jednak duża część z tych firm działa i funkcjonuje. Fakt-  na pewnej granicy, ale przynosi też taki dochód, iż rodzina jest się wstanie utrzymać utrzymać na przyzwoitym poziomie.

Posłużyłem się w tym tekście bardzo wieloma uproszczeniami. Analiza każdego przykładu jest bardzo krótka, a o sukcesie decyduje wiele czynników. Zapewne może być też tak, iż właścicielka antykwariatu popełniła jakieś bardzo radykalne błędy i dlatego musiała zamknąć działalność. Jednakże - kwota wolna od podatku w Polsce to tylko trzy tysiące złotych. W praktyce oznacza to, że niemal od razu musisz ten podatek uiścić. W Anglii to ponad sześćdziesiąt tysięcy złotych. Jeśli zatrudnisz pięć osób, musisz opłacić za każdą z nich ZUS w wysokości około pięćset zł czyli dwa i pół tysiąca a po roku jeszcze więcej. W Anglii za ubezpieczenie zdrowotne każdego pracownika płacisz około piętnastu funtów, czyli trzysta siedemdziesiąt pięć złotych za wszystkich i tylko to. Nic mniej nic więcej. Wiem więc jedno: jakby nie patrzeć łatwiej Ci zacząć tam, gdzie ktoś daje Ci mnóstwo ułatwień i pozwala na popełnianie tych błędów aniżeli w miejscu, które od razu narzuca rygor i ogromne wymagania, bo można się nieźle wkopać;)

Pozdrawiam ciepło z Anglii,
Piotr Nowak

P.S.
Klikając na grafikę wyświetli się Wam zdjęcie w przyzwoitej rozdzielczości, umożliwiające przeczytanie całego artykułu - polecam.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

poniedziałek, 23 marca 2015

Co robić w wolnym czasie - wycieczka do Chester.

Jednym z moich celów jakie postawiłem sobie w życiu są podróże. Zamierzam ogromnie dużo podróżować co zresztą tutaj nie jest nawet zbyt wyszukanym marzeniem. Wiele osób w Anglii spędza dokładnie w ten sposób wolny czas tym bardziej, że ceny jakichkolwiek wycieczek z Wielkiej Brytanii są ekstremalnie niskie -średnio dwa razy taniej niż w naszym kraju. Tak naprawdę jeśli przeglądniesz oferty biur angielskich to zorientujesz się, iż wakacje tutaj są około dwa razy tańsze niż w ojczyźnie. Teoretycznie jeśliby dobrze by zaplanować wyjazd to dużo bardziej opłaca się przylecieć tutaj do UK  i pozwiedzać przez chwilę, niż kupować wczasy przez polskich pośredników i lecieć bezpośrednio z Polski.

Chcę także ogromnie wybrać się gdzieś w Zjednoczonym Królestwie pociągiem Virgin. Wynika to z tego, iż przeczytałem w swoim życiu kilka książek o Richardzie Bransonie - najbogatszym multimilionerze w UK i ogromnie ciekawi mnie w jakim stopniu opowieści o jego firmach pokrywają się z tym co jest o nim pisane. I wydaje się na wskroś sympatycznym człowiekiem.
Ja przeczytałem jego biografie oraz autobiografie i bez ogródek mogę stwierdzić, iż ogromnie zaintrygowała mnie ta druga. Mimo, że autoryzowana to wydaje się być paradoksalnie dość szczera, jak na osobę o takim formacie. Czytając ją masz w dużej mierze wrażenie słyszeć historię dokładnie w taki sposób swą historię jaki na serio była. Mówi więc o tym, że zrezygnował ze szkoły gdy miał szesnaście lat (tak naprawdę w każdym dokumencie o nim jest to powtarzane), jak i dokonuje opisu jak wyglądała historia magazynu "The Student" - pierwszej jego firmy, na której zbił dość pokaźny majątek (to również). Jednak przedstawia ze swojego życia więcej faktów, niemal cały wachlarz: jego działalność nie raz miała poważne problemy z długami i z finansowaniem się, podczas oblotu pierwszego samolotu linii lotniczych Virgin jeden z silników zapalił się, a kiedy i ta forma zarobku w końcu ruszyła na całego pojawił się problem nieuczciwej konkurencji - o ile mnie pamięć nie myli między innymi z British Airways. Jestem z całą pewnością przekonany, że jest to jedna z tych, najbarwniejszych postaci z Anglii i jeśli lubujesz się z pamiętnikach, ten może być wybitnie inspirujący.

Przechodząc jednak do samej wycieczki - Chester jest około godziny czasu od Manchesteru podróżując autostradą. Sama podróż jest bardzo przyjemna i jest to wynikiem dwóch atutów: świetnych czteropasmowych autostrad (żadnych remontów, jasne oznaczenia na drodze, jedziesz wyjeżdżasz z miasta jedziesz do następnego ot nic więcej), oraz cudownych brytyjskich kierowców. Ci w zasadzie zasługują na bardzo wiele ciepłych słów: są na drodze spokojni i rozważni, nigdy nie przepychają się między sobą; kiedy ktoś chce zmienić pas ruchu nigdy każdy każdego przepuszcza.
Najlepiej świadczy o nich sytuacja, którą już zaobserwowałem tu wiele razy; mianowicie: zdarzyło mi się nie raz zaobserwować kiedy ktoś wykonywał nie do końca bezpieczny manewr, np wyjeżdżał z zakrętu, kiedy lepiej było by jeszcze poczekać - wtem drugi kierowca po prostu zwalniał, przepuszczając tego pierwszego. Żadnego otrąbiania, nerwowej atmosfery. Inną cudowną sprawą jest to iż brytyjski kierowca jest ogromnie uważny: nie tylko przy przejeździe dla pieszych ale cały czas, jak gdyby zawsze liczył się z tym, iż coś niebezpiecznego może się wydarzyć. Nie każdy to rozumie, a przecież taka postawa powinna być normą czy to wynikającą ze zdrowego rozsądku czy z najważniejszej zasady ograniczonego zaufania.

My w Chester zwiedziliśmy oceanarium, chodź zapewne zdarzy się nam tutaj jeszcze wrócić z dwóch powodów. Do zwiedzenia jest zoo w koncepcji safari, gdzie jeździ się własnym samochodem, a zwierzęta są puszczone na wybiegu. Ponadto jest tor wyścigów konnych co brzmi również bardzo atrakcyjnie.

O samym oceanarium: na pewno zostało wykonane z wyobraźnią i teren w nim jest świetnie wykorzystany - z zewnątrz nie wydaje się duże, a w środku mimo dwóch kondygnacji jest ogromne. Gdy wchodzisz witają Cię kasy, ale nie ma przy nich kolejek. Nas dodatkowo poinformowano informacją o zniżce parkingowej: dziś cały dzień w cenie jednej godziny. Co do samych wnętrz, ktoś postarał się o zabudowanie całego budynku w stylu "piracko-morskim". Więc przy wejściu do pierwszej sali powita Cię postać podobna do Jacka Sparrowa, opierająca się o maszt. Pomieszczenia są w kolorach ciemnego granatu, przyozdobione nieco akcentami, które kojarzą się właśnie morską fauną i florą. Znajdziesz tu więc gipsowe rozgwiazdy i wodorosty. Dodatkowo w ogromnie charyzmatyczny sposób zbudowane zostały akwaria - są to tak naprawdę olbrzymie zbiorniki wodne o przynajmniej dwóch do trzech metrach długości i szerokości: pół makiety terenów na których żyją zwierzęta a w pół zabudowane grubym pięciocentymetrowym szkłem. Co więcej spora część z nich nie jest zadaszona. Panuje więc tu bardzo przyjemny mikroklimat. Natomiast opisy o zwierzętach stworzone są  w sposób bajecznie przystępny: wszystko wytłumaczone prostymi i krótkimi zdaniami.

Całe centrum Chester wygląda jak stara Anglia i jest uderzająco przesympatyczne.
 Ogromnym atrybutem starówki są historyczne mury obronne, którymi możesz przejść całe miasto.
Dzieciakom zdecydowanie taki wystrój się spodoba :)

Świetnym dodatkiem do całego arsenału morskich zwierząt są
egzotyczne gady i owady.
Na przykład krokodyle.
Całość jest odgrodzona od Ciebie kilkucentymetrową taflą szkła, 
ale możesz tam włożyć rękę (na własną odpowiedzialność :))
Przez część muzeum prowadzi Cię taka ruchoma taśma jak w Jetsonach. 
Ty w tym czasie masz nad głową płaszczki i rekiny.

Cytując konferansjera: poznajcie Dorotkę, to z całą pewnością nie najmądrzejszy,
ale najsympatyczniejszy rekin.

Wybaczcie za jakość zdjęcia, ale to moja ulubiona ryba. Przez pierwszy okres życia pływa radnośnie i wesoło jak każda inna. Potem "coś" się zmienia i robi to już tylko poziomo - może dlatego ma taką nietęgą minę. Proszę Państwa oto Flądra:
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|


Pozdrawiam z Wielkiej Brytanii,
Piotr Nowak.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

niedziela, 22 marca 2015

Jak przetrwać w pracy - czyli o higienie pracy na warehouse.

Chciałbym w tym tekście zwrócić uwagę na kilka istotnych spraw, które mogą znacznie ułatwić codzienne obowiązki, a także sprawić iż wracając do domu nie będziecie tak zmęczeni jak kiedyś. Wraz z postem o odżywaniu mogą naprawdę podnieść wasz poziom zadowolenia (jakwyjechacdoanglii.blogspot.com/2015/03/jak-najlepiej-dbac-o-siebie-w-pracy.html) czego wszystkim serdecznie życzę. Może na początek zacznijmy od tego co jest wymagane czyli safety shoes i kamizelki: to bardzo ważna sprawa (szczególnie to pierwsze) i jeśli nie masz takiego obuwia może być naprawdę ciężko o pracę i ciężko w pracy. Wiele osób kiedy przyjeżdża tutaj, słyszy od swoich znajomych: nie musisz kupować safety shoes agencja ma obowiązek Ci je dostarczyć. Taka jednostka zaczyna więc niestety od postawy roszczeniowej i chcąc zaoszczędzić uparcie ich sobie nie kupuje. Wypełniając wniosek również nie zaznacza, iż posiada takowy sprzęt, ewentualnie dopyta pracownika czy to prawda, że na swój koszt agencja ma obowiązek dostarczyć taki sprzęt. Rozumiem, jesteś tu nowy a więc chcesz jak najwięcej zaoszczędzić, ale zastanów się proszę: mając do dyspozycji codziennie kilkadziesiąt osób świeżo zarejestrowanych już z pełnym zaopatrzeniem, kogo wolałbyś zatrudnić? Jasne, że taką osobę ze sprzętem. Bądź więc jednym z tych "lepszych" i dobrze się "sprzedaj" w konsekwencji tego miej ze swoją osobą te dwie niezbędne rzeczy - kamizelkę i safeciaki. To pierwsze tanio kupisz w Tesco lub Sports Direct (szczególnie ci drudzy mają dobre ceny i rozmiary), natomiast po te drugie szalenie polecam wybrać się do sklepu Shoe Zone - ceny świetne ogromny wybór, i dobra jakość obuwia - szczególnie marka Earth Works zasługuje na duży szacunek. Moje pierwsze buty były właśnie od nich i mimo że były ogromnie ciężkie (wziąłem najtańszy model za siedem funtów - trzeba było jeszcze kupić jedzenie ^^) były całkiem wygodne. Potem zdecydowałem się zaszaleć, wskutek tego wydałem aż dwadzieścia cztery również na tego samego producenta i również mogę stwierdzić; warto było bo są  wyjątkowo lekkie, wygodne i trwałe. Ważna sprawa: w wielu firmach mówi się: "nie musisz nosić tu obuwia ochronnego nikt tego nie pilnuje". Ja osobiście polecam na taką filozofie uważać. Fakt - wiele firm nie przykuwa uwagi co ktoś nosi codziennie. Jeśli jednak dojdzie do wypadku - przykładowo  spadnie Ci na nogę coś ciężkiego, ktoś potrąci Cię i dojdzie do jakiegoś złamania raczej nie licz na odszkodowanie. W końcu podpisywałeś dokumenty BHP, wiesz o obowiązku - a mimo to zrezygnowałeś z ochrony. Zastanów się także czy warto. Ja prawie zawsze nosiłem tutaj takie obuwie. Wyjątkiem była fabryka drobnych artykułów użytku domowego gdzie produkowaliśmy przybory do mycia jak ściereczki, gąbki i przykładowo cała paleta nie ważyła prawie nic. Normalnie zawsze staram się ich używać.

Przypominają Timberlandy, ale są podbite solidną metalową wkładką - uratowały mnie wiele razy:)

Kolejnym tematem jaki chce poruszyć jest ogólna regeneracja. Wybacz za sporą oczywistość, ale kup sobie dobry krem do rąk. W innym wypadku twoje ręce będą bardzo szybko przypominać papier ścierny. A jeśli masz mały kontakt ze światłem słonecznym polecam od razu zakupić krople do oczu. Możesz myśleć, że teraz bardzo przesadziłem, ale zaufaj mi gdyz tak nie jest: skoro jednak tak myślisz zaobserwuj proszę ile osób w takich miejscach pracy nosi okulary albo soczewki, jak również wpisz w Googlach coś w stylu: zniszczone dłonie mechanika. Jeśli dalej nie wierzysz pomyśl inaczej: dłonie to także twoja wizytówka, jeśli w przyszłości będziesz chciał zmienić pracę na przykład na taką w biurze to jak myślisz kogo w pierwszej kolejności zatrudnią? Kogoś z bliznami na rękach, z okropnie popękaną skórą, połamanymi paznokciami? Czy osobę o podobnych kwalifikacjach z nieco większą ogólną schludnością? To trochę tak jak byś poszedł na ważne spotkanie w świetnej marynarce, markowych jeansach, ale w ubrudzonych butach, niby wszystko jest w porządku, ale coś tutaj nie gra;)  Dwa: takie coś bardzo poprawia samopoczucie.

Ten pan jeździ zawodowo na Enduro ale wy na takie ręce nie możecie sobie pozwolić ;)

Jeszcze coś: jeśli drogi czytelniku jesteś mężczyzną licz się z tym iż zapewne regularnie będziesz przenosił i dźwigał bardzo ciężkie rzeczy. Na początku możesz to oczywiście dzielnie znosić ale, przyjdzie taki moment, w którym zobaczysz iż kolejny weekend nie wystarczy na to by być sprawnym jak poprzednio. Zaczną boleć strasznie plecy jak i nogi, a drobne czynności także nie będą się wydawały jak poprzednio. W dłużej perspektywie może dojść do jakiejś kontuzji, chociaż poznałem także osobę, która musiała na szybko zmienić zawód (na szczęście się to udało) gdyż zaczął jej wyskakiwać regularnie dysk. Polecam więc wspomagać się aminokwasami: zapobiegniesz wtedy zmęczeniu, szybciej się zregenerujesz, wzmocnisz ogólnie swoją witalność. Kupisz je w Sports Direct oraz w przeróżnych sklepach sportowych, a najlepiej to w Holland and Barret: mają mnóstwo promocji i jest bardzo dobra wersja tego towaru w tabletkach już za trzy pięćdziesiąt.


Amino 1000 - nieraz uratowały mi życie w środku tygodnia 

Kolejna kwestia - co jeśli czujesz, że złapie Cię przeziębienie? To całkiem priorytetowa sprawa, szczególnie gdy mieszkasz w Anglii kilka dni. Zazwyczaj wtedy pojawiają się problemy, których wiele osób się boi: właśnie przeziębienia, osłabienie. Kup to co przedstawiłem poniżej - na wszelkich stronach aptek angielskich przeczytasz same pozytywne opinie o tym w stylu: brałem to jako dziecko i teraz nie choruję. Faktycznie stawia na nogi. Polecam jednak mentalnie się do tego przygotować - nigdy nie piliście czegoś tak okropnego;)

Szczerze polecam pić z zatkanym nosem:)


Pozdrawiam serdecznie,
Piotr Nowak


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

piątek, 20 marca 2015

Prawidłowe odżywanie - czyli: jak najlepiej dbać o siebie w pracy?

Praca szczególnie ta ciężka i pierwsza tutaj to nie lada wyzwanie. Wiele osób wpada w pewną depresję kiedy podejmują się tu nowego i wcale nie lepszego stanowiska niż w Polsce, i szczerze mówiąc nie dziwię się - często to z czego się utrzymywali w kraju kojarzyło się z dostatkiem i (często pozornym) prestiżem, tu z kolei robi się czasem - umówmy się - nie najlepsze rzeczy. Pamiętam swoje pierwsze dni tu: mogę się z całą pewnością przyznać do tego, że zdarzyło mi się kilka razy prawie zapłakać - w końcu na ojczyźnie pracowałem zupełnie inaczej: miałem wygodny stolik, pracowałem w przytulnym, bardzo dużym biurze na poddaszu. Obowiązki kończyłem około szesnastej. Miałem zatem drugą część dnia tylko dla siebie. Tutaj było inaczej: wstawałem rano przed szóstą, wracałem dopiero po szóstej wieczór. Byłem zmęczony i fizycznie i psychicznie. Mimo to czułem, że po coś to robię, i że teraz nie, ale chwilę potem to co robię będzie miało większy sens.
Pamiętam mocno swoją pierwszą wypłatę, tylko dla siebie: wydaliśmy ją na ogromne zakupy. Całe dwieście piędziesiąt Funtów roztrwoniliśmy w ciągu kilku godzin. Buty, kurtki, torebki, gadżety. I jeszcze nam zostało. Naprawdę nie wiedziałem co zrobić z taką dużą ilością wolnej gotówki na raz. I każdemu szczerze polecam i życzę sprawdzić jakie to dokładnie uczucie. I będąc jeszcze bardziej szczerym: nie ma czasem nic lepszego, niż taka forma skrajnej niekontrolowanej nieodpowiedzialności - tym bardziej, jeśli czujesz iż autentycznie ciężko na swoje utrzymanie pracujesz. Co do całej zaistniałej sytuacji myślę, iż pomogło mi bardzo mocno jeszcze jedno zdarzenie w UK. Innymi słowy, poznałem tu bardzo dobrze ustatkowaną osobę polskiego pochodzenia, która powiedziała: "Dobrze wiem w jakiej sytuacji teraz jesteś, ale nie martw się: tutaj każdy tak zaczynał, po prostu trzeba przez to przejść, to nic więcej nie znaczy". To zdanie tak ogromnie mnie podbudowało, że później już nigdy nie przejmowałem się w tym miejscu kompletnie niczym. Tak bardzo zwyczajnie: te trudności, które tutaj są to tylko chwila i nic więcej. Mam swoje umiejętności, wkrótce perfekcyjnie opanuje język i idę dalej. Swoją drogą zaważyłem tu u pracowników także wyższego szczebla bardzo ciekawą tendencje: nie musisz znać perfekcyjnie języka, żeby się o nie ubiegać. Ważne by mieć odwagę a także pokazać, że Ci zależy. oraz iż dołożysz wszelkich starań by praca wykonywana przez Ciebie była zrobiona prawidłowo. To jakby taki pierwszy klucz do tego by czynić tu dalsze postępy. A teraz przejdźmy do rzeczy.

Mam całkiem serio głębokie wrażenie, że największym tutaj problemem ludzi są: zakupy oraz gotowanie. Piszę to całkiem poważnie. Pozwól mi opowiedzieć Ci historię: wracasz z pracy i chcesz zrobić smaczny obiad, ale właśnie przypomniałeś sobie, iż nie masz kilku składników. Poświęcasz więc pół godziny więcej na zrobienie zakupów. I dodatkowe pół godziny na gotowanie. I jeszcze jedno pół godziny na zmywanie, posprzątanie kuchni itp. Wiele osób tak robi. Codziennie marnuje ogromną ilość czasu na takie standardowe obowiązki.  Jeśli sprawnie umiesz liczyć, wychodzi nieco ponad dziesięć godzin na samo przygotowywanie posiłków, a trzeba jeszcze wymyślić coś do pracy - chyba, że preferujesz te zdrowe kanapki z datą ważności do dwa tysiące trzydziestego:)
W zamian za to polecam Ci zupełnie inne rozwiązanie. Grupuj zakupy i planuj je tak by wykonywać je raz w tygodniu. My kupujemy wszelkie sprawunki zawsze w Sobotę, ewentualnie w Niedzielę. Wcześniej przed tymi spożywczymi idziemy nabyć wszelkie inne, a zazwyczaj lżejsze nabytki: ubrania itp. Mamy więc już załatwioną jedną sprawę z góry i mnóstwo czasu dla siebie. Ważne przy tego typu sposobie myślenia jest by pamiętać jedno: pójść do sklepu z zamiarem kupna wszystkiego na cały tydzień, ale nie liczyć tego zbyt precyzyjnie tj. niemal co do sztuki. Po kilku takich wyjściach z całą pewnością będziesz wiedział już intuicyjnie, co i ile potrzebujesz zakupić by łatwo przeżyć. Kolejnym całkiem fajnym pomysłem z kolei przy gotowaniu jest wykonanie jedzenia na dwa-trzy dni do w przód. Bardzo pomocne jest przy tym głębokie naczynie żaroodporne wyglądające jak to:

Najwygodniejszy sprzęt w całej kuchni- tutaj akurat w użyciu :)

Nigdy nie spotkałem się z czymś bardziej wygodnym niż ten pojemnik. W praktyce wszelkie przygotowanie jedzenia sprowadza się do znalezienia odpowiedniego przepisu, umieszczenia składników w garnku, następnie założenia nań pokrywy i umieszczenia w piekarniku na około sto pięćdziesiąt lub sto osiemdziesiąt stopni. Jedyne co potem musisz zrobić to przełożyć wszystko na talerz lub do pojemnika i gotowe! Uwaga: zanim kupisz to jedyne naczynie warto sprawdzić kilka sklepów a w szczególności: Wilko, TK Maxx oraz Home Sense. Ja swoje kupiłem w tym ostatnim bo zależało mi na przykrywce i odpowiednich gabarytach oraz cenie. To, które pokazałem na zdjęciu kosztowało tylko szesnaście funtów, a więc wcale nie wiele tym bardziej, że było przecenione z trzydziestu jednak i znajdą się takie i za osiemdziesiąt czy nawet sto (ku sporemu zdziwieniu równie lub nawet mniej praktyczne).

Kolejną świetną sprawą jest zapomniany i niedoceniany termos. O ile w firmach dysponuje się tylko zwykłą kawą czy herbatą - ty masz w ręku ogromny atut: nie stoisz w kolejce do czajnika, po niski jakościowo napar, i jeszcze tracąc cenny czas -a masz dokładnie taką herbatę jaką chcesz. Ja przykładowo lubuję się w zielonej. Mam świra na punkcie zdrowego odżywania i wszystkich antyoksydacyjnych  produktów i tylko taką pijam. Co do samego urządzenia warto sprawdzić zdecydowanie sklep B&M - mają je tam w takiej samej cenie, ale jakby nieco solidniejsze (gdy zakupiłem ów przedmioty w Aldi obydwa z kolei zepsuły się, lekko po dwóch miesiącach). I warto wtedy odwiedzić sklepy ze zdrową żywnością i sprawdzić ich półki z naparami: można tam zakupić wiele przeróżnych rodzajów herbaty (szczególnie w Holland and Barret) a także czyste torebki - jeśli więc masz chwilę na zabawę lub uaktywni się w Tobie mały artysta polecam chwilę poeksperymentować i do tego poczytać jakie składniki pomagają na jakie dolegliwości - znacznie lepiej się wtedy to spożywa nawet jeśli jest to tylko placebo;)

Stwórz swój własny wywar - zaskocz siebie i znajomych :) 

Co jeszcze mogę dodać? Może warto bym wspomniał wracając do gotowania o kaszach. Jeśli chcesz coś naprawdę szybko przyrządzić - polecam poeksperymentować, szczególnie z kuskusem - jego ugotowanie polega na zalaniu wrzącą wodą i w zasadzie niczym więcej lub Quinoą tutaj trzeba nieco bardziej się natrudzić, ale ta z kolei jest wybitnie energetyczna i obecnie to bezwzględnie mój numer jeden.
Nie ugotowana wygląda jak powyżej. Jeśli przyrządzisz ją zgodnie ze sztuką, wyda z siebie małe kiełki niczym rzeżucha. A smakuje jak skrzyżowanie ryżu z kaszą jaglaną z czymś lekko gorzkim.  

Jeśli natomiast szukacie czegoś słodkiego i także łatwego w przygotowaniu polecam domowo wypieczone batony na bazie owsianki, musli i miodu - smak mają wybitny, bardzo sycą i nieraz uratowały mi życie, szczególnie przy drugim śniadaniu. Do wypróbowania polecam ten przepis:
przystole.blox.pl/2010/04/Batoniki-z-ziarnami-i-miodem.html.

Wypiek takich batonów nie jest czasochłonny, a starczają na bardzo długo nawet dla kilku osób. 

Pozdrawiam serdecznie,
Piotr Nowak.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

środa, 18 marca 2015

Jak najszybciej przelać pieniądze z Anglii do Polski?

Zdaję sobie bardzo dobrze sprawę, że żyjąc tutaj w pewnym sensie prowadzisz także równoległe życie w naszej ojczyźnie i pewną oczywistością będzie to, że jest ono związane z finansami. Ja sam na początku miałem pewien problem z przelewem środków na polskie konto mimo, że myślałem, iż jestem dobrze przygotowany: wcześniej przecież zadzwoniłem do swojego banku, zapisałem wszystkie niezbędne dane, a mimo to będąc tutaj w UK miałem dużo stresu i problemów.

 Zacznijmy jednakże od początku: kiedy zadzwonisz do swojego polskiego banku i zapytasz co jest niezbędne do dokonania przelewu z konta zagranicznego na krajowe to najpewniej usłyszysz, że niezbędny jest Ci: kod BIC/SWIFT twojego banku (pracownik powinien podać Ci taki kod) oraz numer rachunku w formacie IBAN poprzedzony skrótem PL (czyli z polskiego na nasze: twój numer konta poprzedzony wymienionym powyżej skrótem:)).

Opcja płatności zagraniczne pojawia się u mnie po wybraniu zakładki zwykły przelew...
Następnie będąc już w Anglii wybierzesz w swoim zagranicznym koncie opcje: "International payment" podasz wyżej wymienione dane, potwierdzisz transakcje i teoretycznie przelew już został dokonany. Niestety muszę Cię zmartwić - w praktyce nie jest to takie proste: po pierwsze za taki przelew bank pobiera opłatę (średnio od dziesięciu do dwudziestu funtów), istnieje ryzyko że zostaną również odliczone od wysłanej kwoty inne koszty (pośrednictwa innych banków), a sam przelew może być zrealizowany nawet do czterech dni a jeśli wykonamy go w połowie lub pod koniec tygodnia to czas ten może się jeszcze wydłużyć. Dodatkowo, bank może "ściągnąć" niezbędną kwotę z twojego konta dopiero za jakiś czas - mimo, że paradoksalnie przelew jest już w trakcie realizacji. Wszystko to powoduje pewien chaos, w którym sam się kiedyś znalazłem: nie byłem do końca pewien czy przelew został zrealizowany: transakcje przecież potwierdziłem, a mimo to pieniądze dalej na koncie były - znikły dopiero piątego dnia, ale jeszcze nie pojawiły się na polskim koncie, nie wiedziałem jaką dokładnie kwotę uzyskam po opłatach związanych z pośrednictwem i przewalutowaniem, a na domiar złego przelew wysłałem w Środę wieczorem- a pieniądze pojawiły się na polskim koncie dopiero nie na najbliższy a na następny Piątek - miałem więc półtorej tygodnia czekania w niepewności.
Jeśli nie jesteś zaprawiony w boju, możesz na początku mieć lekki kłopot z uzupełnieniem tego, noi trzeba jeszcze czekać 

Postanowiłem więc szukać dalej i kilka dni później polecono mi świetną metodę. Nazywa się Transfer24 a jej adres to Transfer24.eu. Ogromnym plusem tego przelewu jest prostota: przelew księgowany jest tak jak każdy inny czyli niemal natychmiast w banku angielskim oraz najpóźniej w dniu następnym w banku polskim; zupełnie jakbyś wykonywał transakcje na swojej ziemi rodzinnej. Masz także natychmiastowe przeliczenie pieniędzy jakie trafią na twoje konto w Polsce, oraz zostajesz dokładnie poinformowany jaką firma pobierze sobie marżę: od 0,69 GBP za przelew do pięćdziesięciu Funtów do 1,5% od całej transakcji a więc w praktyce naprawdę bardzo mało i to jedyne koszta jakie ponosisz. Jednocześnie przy tym wszystkim Transfer24 ma jeszcze inną zaletę, a mianowicie: jest to jedna z nielicznych spółek raz, że polskich a dwa z licencją Komisji Nadzoru Finansów - masz więc faktyczną gwarancje bezpieczeństwa.
Jest prosto, przejrzyście, nadto widzisz jaki jest aktualny kurs Funta :)  
Jak dokonać przelewu przy ich pomocy? Jest to bardzo proste. Włącz w swojej przeglądarce stronę Transfer24.eu a następnie w prawym górnym rogu znajdziesz opcje rejestracja; wypełnij tam wszystkie niezbędne dane, a następnie odbierz na swojej prywatnej skrzynce mailowej wiadomość potwierdzającą. Gratulacje! Od tego momentu możesz wykonywać szybkie przelewy. Wróć na stronę Transfer24.eu i tym razem wybierz z prawego górnego rogu "Logowanie". Po podaniu adresu mailowego i hasła pojawi Ci się menu: jest ono bardzo proste i ogromnie intuicyjne; masz w nim same najważniejsze opcje jak: Historie transakcji, Książkę adresową (tzw. odbiorcy), Swoje dane itp. Znajdziesz tam także aktualny kurs Funta. Kiedy chcesz wykonać przelew posłuż się formularzem poniżej niebieskiego paska: uzupełnia się go tak samo jakbyś wykonywał wpłatę w Polsce. Następnie zostaniesz przekierowany na stronę potwierdzającą wszystkie dane- sprawdź czy numer konta się zgadza i przyciśnij zatwierdź. Teraz zostaniesz zobowiązany do podania swoich danych z banku angielskiego: numeru karty, numeru CID (jest to trzy cyfrowy numer na odwrotnej stronie kart) oraz swoich danych osobowych: najlepiej przepisz je wraz z tytułem dokładnie takie jakie widnieją na niej i bez polskich znaków. Kliknij dalej - wpłata jest zatwierdzona. Jeszcze jedno: zależy od banku, aczkolwiek może zdarzyć się tak, iż zostaniesz zobowiązany do potwierdzenia przekazu np. przy pomocy sms kodu: koniecznie miej więc telefon przy sobie. Jeśli płatność wykonałeś wczesnym rankiem, możesz liczyć, że pieniądze znajdą się na koncie w Polsce nawet tego samego dnia :)

Bardzo ważne: może się zdarzyć tak, że bank odmówi Ci możliwości dokonania przelewu, mimo tego, że potwierdziłeś go nawet smsem. Ja sam byłem w takiej sytuacji. I jest tylko jedna metoda aby uporać się z tym problemem; po prostu zadzwonić do swojego angielskiego banku i wyjaśnić zaistniałą sytuację. I owszem pierwsza jeśli to będzie twoja pierwsza tego typu rozmowa to może być niezwykle stresująca, ale pomyśl tak: kiedyś i tak Cię taki lub podobny dyskurs czeka, a po drugie żyjesz tutaj, a więc musisz się nauczyć załatwiać pewne sprawy urzędowe. To co radzę zrobić przed taką dysputą to w pierwszej kolejności: przygotować swoje imię i nazwisko, oraz adres i datę urodzin na kartce. Szczególnie co do imienia i nazwiska jeśli nie umiesz "spelować" czyli literować po angielsku, podpisz każdą literę tak jak powinno się ją prawidłowo wymówić lub przećwicz to przed rozmową - Pracownik może poprosić o taką czynność w celu weryfikacji twej osoby. Może również zadać pytanie weryfikujące np. czy inwestujesz na giełdzie albo czy masz konto w euro. Co do właściwej treści rozmowy: jeśli nie czujesz się pewnie, również zapisz sobie główny wątek na kartce; zdanie po zdaniu (ja tak robiłem i wyszło mi to całkiem zgrabnie). Zapewne zostaniesz zapytany o konkretny czas zrobienia przelewu, następnie pracownik uwierzytelni i przekaz i gotowe! Od tego momentu problem z głowy - możesz wysyłać przelewy kiedy chcesz.

Przy okazji pisania tego tekstu pomyślałem, że warto zaznaczyć jeszcze jedną informacje: rynek usług finansowych stale poszerza się, i wobec tego pojawiają się również różne podejrzane firmy np. rzekome doradztwa finansowe. Warto weryfikować takie twory choćby dla bezpieczeństwa nawet tylko własnego. Najłatwiej to zrobić przy pomocy strony Komisji Nadzoru Finansowego czyli: www.knf.gov.pl/index.html, następnie przenosimy się na dół strony i po prawej powinniśm zobaczyć cztery ikony; wybieramy oczywiście wyszukiwarkę podmiotów i wpisujemy nazwę interesującego nas przedsiębiorstwa - od teraz wiemy z kim dokładnie współpracujemy.
A dla leniwych link bezpośrednio do wyszukiwarki:  www.knf.gov.pl/szukaj_podmioty.jsp

Pozdrawiam,
Bartek Nowak.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz znać inne niuanse dotyczące życia w Anglii? Pisz w tym celu w sprawie konsultacji premium na: barteknowakwuk@gmail.com

środa, 4 marca 2015

Z takiej postawy możesz być tylko dumny.

Właśnie znalezione na jednej z grup Facebookowych w Anglii. Mama szuka pracy dla swoich młodych synów, ale oni mają tylko trzynaście i piętnaście lat! Jeśli już teraz są tacy ambitni to, kim będą w przyszłości? Trzymam mocno kciuki! Gratulacje dla mamy i ambitnych dzieci!








Pozdrawiam z UK,
Piotr Nowak


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

poniedziałek, 2 marca 2015

Popularny plan zarobkowy. I dlaczego ma same wady.

Pozwólcie proszę, że przestawię Wam dziś K. Poznałem go kilka miesięcy temu. Wyglądał na trzydziestosiedmioletniego faceta z przejściami. Pozwólcie również proszę, że w kilku słowach opiszę naszego bohatera: K jest z jednym z tych osób, które przyjechały do Anglii w celu błyskawicznego zarobku i paradoksalnie jest już tutaj ponad dekadę. Okazało się również, że K ma tylko dwadzieścia osiem lat. Gdyby mi nie powiedział tego wprost to nigdy bym w to nie uwierzył. K wygląda bardzo postawnie i na pewno był kiedyś stałym bywalcem siłowni, widać to szczególnie po jego barkach- bardzo szerokich. Jednak teraz tak na prawdę jest cieniem samego siebie: szczególnie jeśli, przypatrzymy się reszcie jego ciała a w szczególności jego brzuchowi - ogromnemu, od razu rzucającemu się w oczy i nadętemu do granic możliwości.  K ma do tego bardzo bladą i niesamowicie tłustą cerę. Ma białe plamy na twarzy - coś jak bielactwo. Nosi stare sprane ubrania. Posiada też przetłuszczone, rzadkie włosy i nieświeży oddech. Cały czas jest niewyspany, zdenerwowany i zmęczony.

Zdarzyło mi się z nim pracować na najmniej wymagającym dziale - tym z gąbkami. Jego zadaniem było wywozić palety pełne gąbek do magazynu. Prosta robota. Robią to nawet dziewczyny; taka paleta waży nie dużo; nawet nie wiem czy ze 100 kg, bo w końcu to powietrze i tekturowe pudełka.  K jednak po przewiezieniu takiego kompletu wyglądał jakby przebiegł cały maraton: czerwony na twarzy, zasapany i zdyszany. Często na twarzy z gadką: K***a, oni chyba chcą nas tu pozabijać, zamęczyć nas chcą. K miał ogromne szczęście; roboty było mało bo pracowaliśmy na popołudniową zmianę. Gdyby pracował na zmianę dzienną głęboko wątpię czy by sobie tu dał radę.

Zajmijmy się jego dietą i życiem prywatnym bo o tym też warto porozmawiać. W zasadzie to nic innego jak kanapki z automatu, słodkie gazowane napoje, chińskie zupki oraz tytoń. Mnóstwo tytoniu. Na każdej przerwie. Rano. Wieczorem. Po pracy. Przed snem. Cały czas. A mieszka w jak najtańszym pokoju- zimnym, obskurnie wyglądającym. Takim z grzybem na ścianach w pokoju i  łazience. Czasem również pokazują się u niego pająki. K dzieli mieszkanie z innymi lokatorami, a mianowicie z ludźmi - ci wyglądają jednak bardzo podejrzanie i raczej nie obce jest im słowo konflikt.

K wpadł na genialny pomysł zarobienia niewiarygodnie szybkich pieniędzy w Anglii. Plan można zawrzeć w zdaniu: Oszczędzaj totalnie na wszystkim, jak się da i ile się da. I jak najszybciej wracaj do Polski. Problem polega na tym, że ten syf, który K chłonie przez cały tydzień, trzeba jakoś odreagować: to mdłe jedzenie, ten okropny brudny pokój, tą denną rutynę, nawet te śmierdzące najtańsze papierosy z przemytu. I K tak robi - zawsze w weekendy, a w zasadzie od Piątku wieczorem nie zastaniecie go w mieszkaniu aż do porannych Poniedziałkowych  godzin;  powiedzmy nawet do czwartej czy piątej. Pijąc i wciągając i łykając wszystko co można sobie tylko wyobrazić K się relaksuje.  Wraca więc do pracy odmieniony: ale tylko na jakąś godzinę lub dwie a potem znów gorzknieje. Bo uświadamia sobie gdzie wróci do pracy i chyba w pewnym momencie łapie również myśl, że kolejny raz nie wiele zaoszczędził.

Ostatnio K dopadł również błahy ból zębów. K wyjątkowo szybko się zreflektował i umówił do dentysty. Problem w tym, że pojawiły się komplikacje i z dnia na dzień było coraz to gorzej i gorzej. W tym momencie K leży w szpitalu i z tego co wiem, jest z nim ciężko, wczoraj miał operację i z tego co wiem dalej nie zapowiada się różowo.

Takich K jest tutaj tysiące. Wybrali szybki tor. Bez koncepcji na siebie. Jak najtańszym kosztem i jak najwięcej. Ale nie jesteśmy zabawkami i nie jesteśmy wieczni. To gdzie się pojawiamy, co ze sobą i to co ze sobą robimy w końcu się na nas odbije. Bardzo mi przykro, że takie historie tu powstają. Rozumiem po części ludzi, którzy tak żyją. Muszą być ogromnie wystraszeni. Przerażeni. Dodatkowo nierzadko się zdarza, że przyjeżdżają tu samotnie. Skopani przez los zupełnie gdzie indziej. Nie mają nikogo kto mógłby się nimi tu zaopiekować i nie mają nigdzie możliwości naprawdę wypocząć. A skoro już się jakoś udało tu jakoś nawet tak ustawić, to może warto się nie wychylać i zostać tu gdzie są. W końcu gorzknieją.

Kiedy przyjechaliśmy tutaj kilka miesięcy temu, pierwsze nasze obiady to były zestawy ze zniżek Mc Donalds.  Uwierzcie mi, wpierw jest fajnie potem z dnia na dzień każdy kolejny kęs był coraz trudniejszy do przełknięcia a natłok spraw do załatwienia zaczynał nas powoli przytłaczać. Mieliśmy jednak dużo odwagi (a jeszcze więcej strachu i masę stresu) i wiedzieliśmy tylko, że naszym ostatnim pomysłem jest wracać z powrotem do ojczyzny: bo niby do czego. Mieliśmy również gdzieś w głowach ustalony także podświadomy plan działania, który w pewien sposób nam ułatwiał życie.
Ja teraz bym go nazwał planem normalności. Ty też możesz ułożyć taki plan, jest to o tyle świetne rozwiązanie, że kompletnie nic Cię nie kosztuje.

1. Musieliśmy znaleźć mieszkanie lub pokój. W nie byle jakiej dzielnicy: takiej, która była w miarę schludna i blisko centrum - by łatwiej było dojechać do pracy. Najważniejsze było to, żeby była również bezpieczna. A lokatorzy, z którymi mieliśmy mieszkać mieli być pracującymi, najlepiej ambitnymi ludźmi, bez nałogów.

2.Musieliśmy znaleźć pracę. Byle jaką, ale najważniejsze by była stała. Mogła być ciężka lub bardzo ciężka, ale nie miała nas wyniszczać (np. chłodnie) chyba, że nic byśmy nie dostali; wtedy trzeba było by się nawet nad czymś takim zastanowić (przynajmniej w moim wypadku).

3.W między czasie przyzwyczaić się do nowego miejsca. To akurat było łatwe. Chodziliśmy, wszędzie gdzie mieliśmy ochotę po to żeby chociaż popatrzeć, zapytać. Oswoić się z nową kulturą i językiem.

4.Znaleźć nową ambitną lepiej płatną pracę. Właśnie jesteśmy na tym etapie. Dlatego jeszcze bardziej szlifujemy język - prosta czy nawet średnia angielszczyzna może być okej, ale jeśli chcesz pracować np. w biurze musisz się umieć dobrze porozumiewać; od tego przecież zależy jak będziesz dogadywać się z przełożonymi i czy będziesz czuć się dobrze wśród nowych znajomych. Korepetycje mamy zawsze w Niedzielę; nie ma że boli. Wstajemy rano koło ósmej - dziewiątej, jedziemy na lekcje i wydajemy trzydzieści funtów na tydzień, czyli sto dwadzieścia funtów miesięcznie. Tutaj to konsola, lub pół świetnego telewizora. Paradoksalnie odkładamy również pieniądze. Lepiej mieć trochę funtów, gdyby się nowa podwinęła w przyszłości. Przeglądamy oferty pracy, dopytujemy o nowe zajęcia w różnych agencjach.

5.Ostatni punkt to nagroda: Delektować się życiem. Spokojnie żyć. Zbierać oszczędności. Podróżować. Samorealizować się.

Punkt czwarty może i jest teraz wyczerpujący bo pracujemy także po godzinach, ale jest niczym tak naprawdę w porównaniu z tym co przeszliśmy realizując punkt pierwszy i drugi. Wtedy wstawaliśmy o siódmej rano, dzwoniliśmy po wszelkich ogłoszeniach, rejestrowaliśmy się w każdej możliwej agencji jeździliśmy, słyszeliśmy odmowę, wracaliśmy do domu pod wieczór i szukaliśmy dalej do pierwszej lub drugiej w nocy. To co teraz mamy przed sobą to pestka, da się to załatwić - przecież przed nami tyle osób już to zrobiło. Co do punktu szóstego myślę, że trzeba na niego jeszcze trochę poczekać, pewnie z kilka miesięcy ale jednak się opłaca. Jest tutaj do wykonania także i dla Ciebie.

Musisz przełamywać rutynę - pozorne oszczędności są tylko pozorne i kiedyś trzeba będzie za nie zapłacić. Nie jesteś automatem, musisz zadbać o swój komfort psychiczny i fizyczny. O siebie. Małymi krokami możesz dojść gdzie chcesz. A jeśli jest Ci ciężko, trudno Ci zdobyć się na jeszcze dodatkowy wysiłek, polecam pamiętać o cytacie Tomasza Bagińskiego, który opisuje jego pracę nad filmem Katedra - tym, który chyba dla niego momentem przełomowym. Brzmi on:

" Stary, najbliższe pół roku będziesz miał dokumentnie przechlapane. Sorry, nie poradzisz, mogło być gorzej. Mogłeś się urodzić w Bośni, mogłeś wlecieć samolotem prosto w WTC, są gorsze rzeczy niż siedzenie tygodniami ciągle nad tym samym projektem i patrzenie jak topnieje konto".

A w dalszej części:

"Nie było wesoło, musiałem też zmniejszyć wydatki, ale nie przesadzajmy, nie było jakoś bardzo strasznie".

Pozdrawiam z UK,
Bartek Nowak

P.S
Link do całego wywiadu z Tomaszem Bagińskim znajduje się tutaj. 
Katedra jest do oglądnięcia na Youtube, pod tym odnośnikiem.
Może Ci się przydać po tym poście umiejętność oszczędzania, jeśli nie wiesz jak to dobrze robić, skorzystaj z artykułu znajdującego się pod tym odsyłaczem.

Czego uniknąć i jak się zachowywać podczas pierwszych dni w UK nauczę Cię nawet w ciągu godziny podczas indywidualnych konsultacji, wystarczy że się zgłosisz na: barteknowakwuk@gmail.com cena - jedynie 96 zł za pełnogodzinną rozmowę.


niedziela, 1 marca 2015

Gdy jeszcze nie potrafisz oszczędzać.

Żyje nam się tutaj bardzo dobrze. Stać nas na wszystko o czym tylko można sobie pomarzyć w Polsce albo inaczej: zarabiając około sześciu tysięcy złotych z Polski nie musiałbym wyjeżdżać; mógłbym cieszyć się w pełni życiem, kompletnie nie martwiąc się rachunkami, próbować co tydzień czegoś nowego, zadbać o bardzo dobre wakacje. Niestety mimo doświadczenia jakie posiadałem, obowiązków ciążących na mnie, oraz serca jakie wkładałem w swoją pracę moje zarobki jakie były- wynosiły około dwóch do dwóch i pół tysiąca złotych - czyli jak na Polskie warunki w porządku, ale czasem bywało również gorzej. Dodatkowo po opłaceniu czynszu za wynajmowane mieszkanie, rachunków za media, zrobieniu zakupów, zalaniu paliwa do pełna, niestety nie zostawało zbyt dużo. Koszty życia w Polsce są ogromne. Dodatkowo, czasem jak każdemu zdarzyła się sytuacja: zachoruj lub niech zepsuje Ci się auto i jest jeszcze trudniej. Współczuje sobie i współczuję również innym, że muszą przez to przechodzić. Bo z drugiej strony w krajach zachodnich się po prostu ma. Wystarczy tylko pracować, i cały czas się edukować, i aplikować wyżej. To najprostsza recepta i tutaj niesamowicie skuteczna. A nawet jeśli się zarabia płacowe minimum to i tak stać Cię na mnóstwo. Bardzo proszę nie zrozumcie mnie źle: nie chodzi o to, że mogę się już chwalić. Opisuję tak jak jest: znacznie mniejszym nakładem pracy, ludzie za granicą w takich krajach jak Zjednoczone Królestwo, Niemcy, czy Stany Zjednoczone Ameryki posiadają znacznie więcej. Oczywiście są tego dwie przyczyny: podejście do drugiego człowieka, a więc i odpowiednie do zasobności podatki, a także uczciwość polityków, ale o tym może kiedy indziej. Ważnym aspektem całej tej wartości pieniądza jest również potrzeba samorealizacji: kiedy masz już zaspokojone podstawowe potrzeby jak odpowiednią pracę, żywność, komfort i bezpieczeństwo oraz zapewnione konkretne środki dla siebie, znacznie łatwiej Ci tworzyć "coś" dalej. Z tego co zdążyłem zaobserwować to najczęściej właśnie takie hobby i rozwijanie się w kierunku swoich zainteresowań jest jedną z najczęstszych przyczyn sukcesu,

Oszczędziliśmy tu mnóstwo pieniędzy przez ostatnie pół roku. Bez de facto żadnych zobowiązań prócz pracy (ciężkiej bo fizycznej), ale jednak się udało. Po czterech miesiącach stać nas było na to aby wrócić na Boże Narodzenie do Polski, kupić bilety na powrót do Anglii, zabezpieczyć swoją przyszłość tutaj na przynajmniej miesiąc i kupić super prezenty dla rodziny. Ojciec dziewczyny dostał na przykład dokładnie taki tablet jak poniżej. Jej mama z kolei profesjonalny nóż szefa kuchni. Znam ich dość długo - wiem, że ze znacznie mniejszych prezentów również by się ogromnie cieszyli, jednak bardzo często mogliśmy na nich liczyć, wobec czego wyszło jak wyszło:)

Miała być e-ramka, ale czasem można też zaszaleć;)
Vis a vis jednak tego wszystkiego zdarzyła mi się nie dawno zupełnie inna sytuacja: rozmawiałem z nowo poznanym znajomych; okazało się że jest tutaj znacznie dłużej niż my (w zasadzie drugie tyle) a jego bilans oszczędności jest prawdę mówiąc bliski zeru. Ogromnie przykro mi się zrobiło. Wiem, że osoba z którą rozmawiałem jest akurat jedną z tych ciężko pracujących. Zacząłem się więc zastanawiać, co mogło stanąć na przeszkodzie w tym, że my mogliśmy a on nie. 

Kiedy byłem małym chłopcem ogromnie uwielbiałem roboty wszelakiej maści. Byłem nawet fanem "Genearała Daimosa": 
Mój pierwszy "idol"
Pamiętam jak zobaczyłem swojego pierwszego robota w sklepie z zabawkami; miałem wtedy maksymalnie z pięć lat, ale ten moment utkwił mi bardzo w pamięci. Było przeraźliwie zimno i ciemno, szedłem z mamą za rękę a on dosłownie patrzył się do mnie z za wystawy. Był po drugiej stronie chodnika w sklepie, w którym dzisiaj jest pralnia. Cały kwadratowy, z okrągłymi oczyma i pięcioma guzikami, a każdy z przycisków miał inną "moc" - wobec czego nawiązywał do robota z kreskówki dla mnie tak mocno, że wtedy pierwszy raz tak ogromnie poczułem to niewiarygodne uczucie, że muszę to mieć. 
Niestety, kosztował mnóstwo pieniędzy a ja jako czterolatek tyle nie miałem. Mama wpadła więc na pomysł, aby pieniądze mi dawać (jeszcze te stare, przed denominacją), a ja będę je odkładał. Pamiętam, że bez dłuższego wahania, się wtedy zgodziłem. Nie wiem ile czasu na to zbierałem. Wiem, że podniszczona skarbonka piesek była konkretnie wypchana żółtymi i srebrnymi monetami z różnymi panami oraz innymi papierowymi pieniędzmi (w sumie skoro przed denominacją, to był to chyba jeden ciul, że się tak nieładnie wyrażę;). Trochę mi brakowało, ale ponoć niewiele, więc mama postanowiła mi się dołożyć. W końcu go kupiliśmy (co za szczęście, że żaden inny dzieciak przede mną na niego nie zbierał;). Wyglądał mniej więcej tak i był dla mnie najwspanialszym robotem na świecie:


Tą lekcję nie zapamiętałem jednak na długo. Jako dziecko, nie miałem w końcu za dużo wydatków. Moment przełomowy w moim życiu pojawił się w pierwszej klasie podstawówki. Mama, znalazła lepszą pracę, wobec czego mogła mi dawać naprawdę dużo pieniędzy - około pięć złotych dziennie. Powiem jeszcze, że wtedy za złotówkę można było kupić coś w stylu: soczek, paczka czipsów, lizak, guma do żucia.  Za pięć złotych byłem więc podstawówkowym królem życia:) Pamiętam, jak chodziłem rano przed lekcjami do sklepiku szkolnegoz kolegami i kupowałem tyle Laysów ile się tylko dało. Na prawdę nie wiem gdzie to wszystko mogłem zmieścić. Stan ten nie trwał jednak długo bo okazało się, że po miesiącu otrzymywania takich pieniędzy znalazłem sobie jakąś inną wybitnie potrzebną zachciankę zabawkę. I okazało się, że mimo otrzymywania całej tej ogromnej gotówki, nie mam kompletnie nic. Zabawki, którą wtedy chciałem kupić nigdy sobie nie kupiłem, ale mama wzięła jeszcze raz pięć złotych do ręki, podniosła je wysoko i pokazała: "to jest pięć złotych i to jest bardzo dużo pieniędzy, pomyśl sobie ile będziesz miał, jeśli odłożysz z każdego tygodnia jedną piątkę przez miesiąc". Pamiętam doskonale ten moment: oczy mi się ogromnie zeszkliły, zacząłem sobie wyobrażać co mogę sobie za to kupić, niemal poczułem się ogromnie bogaty. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że był to moment przełomowy w moim życiu. Odtąd moja skarbonka była zawsze wypchana pieniędzmi a ja mogłem pozwalać sobie na co tylko chciałem. Drewniane modele do składania. Kaczor Donald. Plastikowe żołnierzyki. Miałem tego masę! I tylko dzięki mnie! 

Stary Sknerus Mckwacz, też nauczył mnie co nieco o finansach ;)
Ta lekcja, nauczyła mnie prócz oszczędzania jakie przydało mi się i w Gimnazjum i w Liceum, jeszcze lepszej umiejętności: planowania finansów. Tak jak wtedy potrafiłem zaplanować ile mogę w danym tygodniu wydać z kieszonkowego, tak w dorosłym życiu mogłem zaplanować ile mogę wydać z własnej pensji. Było to ogromnie ważne z jednego powodu: byłem początkującym handlowcem a Ci na początku, niemal zawsze nie mają stałej pensji: zawsze jest ona średnia bądź niska (bądź bardzo niska:)). A oprócz planowania i oszczędzania, zacząłem wyrabiać sobie także coś innego równie ważnego: porównywałem i zapamiętywałem ceny w różnych sklepach. Sprawdzałem szczegóły produktów: co ma większą jakość, co się opłaca i na ile. Na dłuższą metę zaoszczędziłem w Polsce na tym sporo. Tutaj w UK także. 

Nie da się, kiedy pewne lekcje nie są odpowiednio przerobione właściwie oszczędzać. Nawyk jest ogromnie trudny do wyrobienia, szczególnie na początku - kiedy jeszcze nigdy nie próbowałeś tej metody na sfinansowanie swoich marzeń. Dodatkowo każde odjęcie sobie środków, szczególnie kiedy jesteśmy przyzwyczajeni do pewnego komfortu jest bardzo bolesne wiem to przecież z własnego doświadczenia. Pamiętaj więc na początek: oszczędności, szczególnie w dorosłym życiu dają ogromne poczucie pewności siebie i bezpieczeństwa, a jeśli nigdy ich nie czyniłeś to radzę na początek: zapisać na co dokładnie oszczędzamy, kupić sobie fajną skarbonkę i oszczędzać nawet pięć dziesięć futnów/ złotych tygodniowo lub miesięcznie. Z czasem zapewne uznamy, że kwota ta jest za duża lub za mała na szybkie osiągnięcie naszego celu i ją odpowiednio zwiększymy odpowiednio do naszych potrzeb i naszego komfortu. Wszystko na spokojnie. I odpowiednimi metodami.

Pozdrawiam z Wielkiej Brytanii,
Piotr Nowak.  


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)