wtorek, 26 maja 2015

Świetny wywiad z Maisie Williams.

Wystarczy pobyć tu nieco dłużej, a sam z siebie zaczniesz zwracać uwagę na to jak bardzo mentalność zachodu różni się od naszej. Gdybym miał opisać jak czuję się po ponad roku funkcjonowania w Wielkiej Brytanii, to na myśl natychmiast nasuwają się dwie sentencje: "Wszystko jest na wyciągnięcie ręki ( dygresja: jeśli ciężko pracujesz)" oraz "Nie utrudniaj życia innym".
Doskonałym wzorem takiego działania jest właśnie aktorka grająca Arię Stark z Gry o Tron. 
Jakby nie patrzeć - zaczęła swoją przygodę z serialem w wieku trzynastu lat. Czyli takim momencie gdzie raczej myślimy o nieco innych zadaniach niż zarobek. Rzuciła szkołę w wieku trzynastu lat, a teraz mając osiemnaście, zdecydowanie może nazywać się dojrzałą kobietą i aktorką. Podejście do swojej kariery, oraz postawa wobec takiego doświadczenia jak sława - bezwzględnie - zasługuje na gromki aplauz. Również sposób wypowiedzi, czy też pomyślunek dotyczący przyszłości nie pozostawia złudzeń: mimo, że słowa jakich używa są lekkie, to zdecydowanie głęboko przemyślane. 

Oczywiście, mamy w tym przypadku do czynienia z postacią niejako wybitnie zdolną: zapewne wcześniej udzielającą się także aktorsko, co mimo wszystko nie umniejsza w żaden sposób jej sukcesów.  Intryguje mnie jednak inna kwestia: można przecież być wybitnie utalentowanym, i zapewne jest jeszcze mnóstwo takich także w Polsce, ale jednak one nie osiągają aż takich sukcesów. Czy zastanawialiście się kiedyś jak wygląda kariera młodego sportowca / aktora / pisarza / muzyka w naszym kraju? Czy pomyśleliście może jak powinna wyglądać? Ile znacie osób, które będąc jeszcze nastolatkami osiągnęły tak wielki sukces? I od czego jeszcze - prócz siebie samego - zależy to czy nam się uda czy nie? Polecam zastanowić się, oraz rzucić okiem na tekst z Entertainment Weekly:


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

niedziela, 24 maja 2015

Zostań mistrzem fotografii ulicznej.

Patrzenie i obserwowanie to podstawa tej dziedziny. Trzeba mieć także zawsze przygotowany aparat, bądź telefon - nigdy nie wiadomo co i kiedy może "wskoczyć" w kadr. Ostatnio zdarzyło mi się być w chińskiej dzielnicy. W skrócie bo prócz architektury: to taki teren w samym centrum miasta, gdzie zamiast biegu i szumu dominuje spokój, zieleń, oraz harmonia. Możesz więc wyjść około czwartej nad ranem, z jakiegoś zatłoczonego klubu, i zabrać kogoś na ważną rozmowę dla przykładu - przy winie. Ja natomiast rano, będę przechodził w lekkim pośpiechu i zobaczę to wszystko w detalach.




Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)




                                   

Najwygodniejsze Najki na świecie?

Natrafiłem na tak kolorowe opakowanie firmowym Nike sklepie.


Naklejka, mimo że z daleka od razu zaintrygowała.


But w odróżnieniu od innych oparty został o bardzo prostą, materiałową konstrukcje. Istnieją także jego inne modele, ale moim zdaniem są mniej komfortowe.


Nieliczną innowacją, na jaką w nich natraficie jest poduszka "Zoom Air", której zadaniem jest dbać o wasze stawy.


Od środka wyściełano je zamszem - szczerze mówiąc nie mogłem w to uwierzyć, nigdy nie spotkałem się z takim rozwiązaniem. Ale odczucia są jak najbardziej pozytywne.


Kim jest pan Stefan Janoski?


To amerykański skateboardzista, z tego co twierdzi Wikipedia - macedońskiego pochodzenia. Urodzony w 1979 roku w Vacaville, w Californii. Aczkolwiek za aktualniejszym źródłem (czyli Facebook Fanpage: Janoski Official) obecnie mieszkający w Nowym Yorku, na Brooklynie. Prócz jazdy na deskorolce zajmuje się także rzeźbiarstwem, ilustracją, jak i również pisaniem książek - wszystko do oglądnięcia na janoskiart.com.
Świetnym uzupełnieniem jego biografii jest Youtube - filmy, w których ów postać się pojawia, to bardzo nietypowe, wesołe produkcje. Wobec czego zachęcam, do zgłębienia:







Miłego dnia.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

Czy warto jeszcze wyjeżdżać do Anglii? Ciąg dalszy.

Pamiętacie post o dotyczący wyjazdów w 2015 do UK? Tutaj sytuacja z Maja.

Za 12 "złotych" zakupiłem siedemnaście produktów. 

Ile to jest w praktyce? Cała paczka deserów takich jak Danone Fantasia (cały sześciopak). Batony - podobne do tych jak Snickers czy Mars. Oczywiście także wielopaki. Ogromna paczka "Mamb" (to żółte opakowanie na środku). Dodatkowo - serki do smarowania, spory kawałek ryby, banany - siedmiopak, oraz śmietana, czy też kostka rosołowa...

Pod żółtym Starburst'em ukrył się jeszcze jeden jogurt ;)
Tymczasem. Sprawdzając ofertę w jednym z najtańszych marketów w Polsce, dostaniemy nieco ponad jeden z tych produktów powyżej:



Poprawcie mnie proszę, jeżeli gdzieś się pomyliłem. 


Podoba Ci się ten tekst? Czy myślisz o tym aby wyjechać za granicę? Zapisz się na indywidualne konsutlacje przedwyjazdowe. Pisz do mnie na: barteknowakwuk@gmail.com 

czwartek, 21 maja 2015

Co powoduje, iż w Wielkiej Brytanii to rower jest najwygodniejszym środkiem transportu?

Zapewne będąc tutaj dłużej niż tydzień, któregoś dnia w końcu spotkasz się z taką sytuacją, gdzie ktoś wspomni przy Tobie, że do pracy dojeżdża mu się najłatwiej rowerem.
Przyznam szczerze - ma to sens pod wieloma względami. Zimy w Anglii są lekkie. Pierwszy jednoślad zakupisz już za swoją dniówkę. Będzie to coś w rodzaju zwykłego roweru miejskiego, albo holenderki. A kiedy jesteś z tych co pragną posiadać maszynę prawdziwie designerską, to również możesz to nabyć za niewiele więcej typu: cruiser, oldtimer. Miej jednak na uwadze proszę jedno: skoro rowery są tutaj tak popularne to bez osłonek: możesz stać się przecież ofiarą złodzieja (piszę o tym bo to dość częste). Dlatego: zbytnio nie przesadzaj ze swoim pierwszym zakupem, oraz postaw na dobre zabezpieczenie - wybierz się w tym celu do specjalistycznego sklepu sportowego i najlepiej tam nabądź odpowiednią klamrę, bądź łańcuch. 
Taka asekuracja, może wydawać się droga - nawet droższa od całego roweru, jednak nie oszczędzaj: po pierwsze chronisz swoje nerwy i stres, secundo: zbyt dużo napatrzyłem się na ludzi ze słabej jakości oplotem, gdzie takowy się psuł (w zamku) i trzeba było się z nim szarpać, przepychać i sam Bóg wie co jeszcze.

Czy jako rowerzysta zostaniesz potraktowany z godnością, czy będziesz tutaj uczestnikiem ruchu drugiej kategorii? Paradoks: najczęściej o transporcie rowerowym, mówiły mi osoby będące tutaj najkrócej. Zastanawiałem się więc w jaki sposób posiadając odwrócone kierunki jazdy, a przez to nieco zmienione zasady ruchu, aż taka armia ludzi rekomenduje mi to rozwiązanie. Do tego: jestem kierowcą (jestem świetnym kierowcą ;)) i dobrze wiem w jaki sposób odbywa się ruch w Polsce - gdzie często i sami rowerzyści, a także kierowcy (sic!) kompletnie nie znają przepisów. 
Toteż postanowiłem przyglądać się jeździe wszelkich pojazdów, do momentu kiedy zrozumiem co stoi za tym, że wszyscy uczestnicy ruchu czują się przy sobie tak bardzo komfortowo.
Tym bardziej - że jeszcze nigdy nie zobaczyłem w mieście żadnej ścieżki rowerowej. Doszedłem do następujących wniosków:
  • Kierowcy brytyjscy jeżdżą bardzo wolno, tak by w każdej trudniejszej sytuacji móc się natychmiast zatrzymać - można powiedzieć, że bardzo do serca wzięto sobie zasadę wzajemnego zaufania. Ale zdaje się też to mieć drugie dno: po co uczestniczyć w jakimkolwiek wypadku i mieć problemy, jeżeli jadąc nieco wolniej mogę tego uniknąć - nawet kosztem niemal całkowitego zatrzymania się na drodze?
  • Kierowcy brytyjscy traktują innych uczestników ruchu ze sporym szacunkiem - korzystasz z koła? Każdy to szanuje. Nie doświadczysz żadnego zajeżdżania drogi, wyprzedania na przejściach dla pieszych - zresztą drogi zbudowane są tu tak by to ograniczyć. Automobiliści pilnują się tu także nawzajem. Kilkakrotnie dotarły do mnie opowieści, gdy jakiś kierowca wykonał niebezpieczny manewr (przykładowo chciał wyłudzić insurance), a świadkowie sytuacji zamiast umyć ręce, postanowili zostać z ofiarą by wyjaśnić właściwie całą sytuacje. 
  • To ciekawe, ale poruszając się tutaj mam nieodparte wrażenie, jakby każdy zdawał sobie sprawę, iż jesteśmy jednym wielkim organizmem - a nie tylko indywidualnością. Zatem, jesteśmy za siebie wzajemnie odpowiedzialni, i powinniśmy się w pewien sposób nawzajem chronić, wobec tego: możemy mieć prawo jazdy, ale też możemy być pieszym. Ludzie są tutaj wyczuleni na takie podejście znacznie bardziej niż w Polsce. Zatem zdajemy sobie sprawę, iż ktoś może mieć zły dzień, bądź komuś jest śpieszno, czy też po prostu dopuścił się błędu na jezdni. Ktoś wyjechał z podporządkowanej za wcześnie? Po prostu zwolnij i przepuść. Jakiś osobnik przechodzi w niedozwolonym miejscu? Lepiej również przepuść, kuriozalnie także dla swojego bezpieczeństwa i zdrowia. To działa.
  • Drogi są tutaj doskonale zaprojektowane: prawie wszystkie skrzyżowania takie jak w Stanach - z sygnalizacją świetlną; aleje i dzielnice oparto na kwadratach, lub rondach. Znam taki cytat, że jeżeli chcesz mieć świetną firmę, musisz stworzyć system przygotowany nie pod wyłącznie najmądrzejsze a pod każde jednostki (a przecież bardziej jesteśmy tymi omylnymi - każdymi:)).  Dodatkowo rowerzyści na jezdni mają niemal zawsze wyznaczony pas przy krawężniku, informujący że jest to droga dla nich. A na dobitkę przy każdym przecięciu dróg stworzono dla nich specjalną lokacje, by łatwiej mogli dokonać zmiany kierunku jazdy: 
Widać pas dla rowerów, oraz "wysepkę". Przepiękny przykład brytyjskiej ergonomii dróg. 
Miłego wieczoru. 


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz rowerem po Wielkiej Brytanii? ;) Napisz do mnie w sprawie prywatnych konsultacji: barteknowakwuk@gmail.com 

środa, 20 maja 2015

Kolejny sposób by spędzić miło czas - restauracje typu bufet.

Już na samym początku, serdecznie proszę Was o usunięcie wszelkich wyobrażeń jakie kojarzą wiążą się Wam, z wyrazem restauracja. Dlaczego? Kiedy przychodzimy do miejsca takiego jak wymienione w temacie pracy, kojarzy się ono zapewne większości z Was czymś bardzo przykrym. Założę się, iż już teraz wszelkie myśli pofrunęły każdemu do skojarzeń ze słowami: snob, drogie wina, znów snob, złote brzydkie zegarki, jeszcze raz snob, okropnie wysoki rachunek za przeciętne jedzenie, i na koniec także snob. W ramach wyjaśnień: lubię regularnie wyjść na miasto, jednakże uważam iż czasy kiedy serwowano tylko jedzenie bezpowrotnie i na szczęście dla Was drodzy restauratorzy i dla Nas klientów minęły. Ale kiedy oczarujecie mnie swoim barwnie przygotowanym menu, kreatywnym wystrojem dopasowanym do jedzenia, sposobem jego podania, bądź autentyczną doskonałą kuchnią wtedy zapewne nie tylko ja odwiedzę takie miejsce kilka razy z rzędu. Przykładowo: w Krakowie na Śródmieściu, znajduje się lokal w gdzie zjeść możesz pyszną kuchnie tajską, ale od innych odróżnia go to, iż Tobie drogi czytelniku przynoszone są w zasadzie wyłącznie składniki do gotowania. A zadaniem jakie masz wykonać to: rozpalić pięknie zabudowany grill znajdujący się na środku twojego, jak i każdego innego stolika (oczywiście wewnątrz lokalu), następnie przy pomocy kilku wyrafinowanych marynat stworzyć własne, indywidualne dzieło sztuki - mieszając smaki jak sam pragniesz, oraz gotując wszystko w proporcjach jakie przyjdą Ci do głowy. Taka jadłodajnia zostaje więc podkreślona przez wspólną zabawę, a każde danie smakuje zupełnie inaczej od poprzedniego - jest nieprzewidywalne, niepowtarzalne, i możemy w końcu poczuć się autentycznie wyjątkowo.

Innym miejscem, które zasługuje na opowiedzenie o nim osobnej historii są właśnie bufety. To takie miejsca, gdzie płacisz tylko jeden raz, a w zamian możesz jeść ile zdołasz. Serio - ogranicza Cię jedynie pojemność twojego żołądka. Nie spotkasz tam więc wagi - by zważyć i zapłacić za porcję. Możesz również nie dojeść tego co sobie nabrałeś. I możesz nabrać to samo danie tyle razy z rzędu ile pragniesz. Dzieci często jedzą w takich bistro za darmo albo pół ceny. Menu jest szerokie: mamy więc pełen wybór zup, dań drugich, mięs czy ryb. A lokale zaprojektowane są w taki sposób by zwrócić uwagę na każde z serwowanej tam kuchni.

W Manchesterze mamy kilka takich lokali. Na uwagę - jeśli lubisz kuchnię chińską - zasługuje szczególnie Buffet City przy Portland Street - około pięć minut piechotą od centrum miasta.
Jest ono prowadzone właśnie przez wspaniałych Azjatów, którzy zawsze serwują świeże, jak i starannie przygotowane frykasy, oczywiście według swoich przepisów. Mamy więc: kilka rodzai makaronów, żeberka po ichniejszemu, wiele zup,  różne rodzaje sushi, gulasze wołowe, doskonale przyprawione i wypieczone kurczaki, małże, a także mnóstwo innych potraw, w tym min dziesiątki rodzai deserów - od ciastek, przez lody, po kubeczki z pysznymi rodzajami puddingów czy galaretek.   Pochwalić należy także obsługę kelnerską - jest zaskakująco szybka, uprzejma (co przy tak dużym obłożeniu) jest wydaje się być sporym wyczynem. Zresztą - gorąco zachęcam, sami sprawdźcie, a w ramach sampla przykładowy talerz - jeden z ośmiu jakie wymyśliłem ostatnio.


Pozdrawiam serdecznie.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

wtorek, 19 maja 2015

Reakcja brytyjskiej Straży Miejskiej na spełnionego praktyka imprez.

Istnieją tacy, którym czasem jest pozytywnie wszystko-jedno. Pójdę o krok dalej - kiedyś każdy z nas wyhodował w sobie ten stan, w którym było mu właśnie dokładnie tak wszystko-jedno. Jaki jest więc przepis na takie podejście?

Zapewne można by zaryzykować stwierdzenie przybywające do głowy prawie od razu czyli: sporo alkoholu. I to spory błąd bo założyć owe rozwiązanie za prawdziwe, wystarczyłoby poić się mocnymi trunkami do upadłego. I właśnie nie, bo paradoks tej możliwości przekreśla ostatni zwrot czyli: pochodna słowa upadek. Jednakże kiedy dodamy to tego cudownie nastawione na siebie towarzystwo, bądź grono mocno sympatycznych ludzi proporcje mogą zostać zachowane we względnym umiarze. I wtedy podczas skomplikowanych reakcji biochemicznych w jednym z uczestników objawi się postawa ogromnie pewna siebie, z ponadprzeciętnym jak na porę dnia entuzjazmem, nieco być może lekko chwiejąca się, ale wyglądająca na tyle dobrze, iż bez żadnego problemu, w mgnieniu oka zdobyć zaufanie.

Tak i stało się tym razem, kiedy pewien jegomość przed godziną czwartą nad ranem obwieścił wszystkim, że wybiera się do domu. Żegnając każdego z osobna, przy okazji charyzmatycznie zapewniając wszystkich troskliwych o świetnej znajomości miasta wybrał się sam, nie zważając na wszelkie możliwe trudności w drogę do domu.

I tutaj ukazuje się nam zgrzyt. Mianowicie kiedy emocje opadły, a ów podróżnik zrozumiał swój błąd, był już zdecydowanie za daleko od miejsca wcześniej opuszczonego, a zbyt blisko czegokolwiek innego, chodź w zasadzie to najlepiej uznać, że tak naprawdę się zgubił.

Znienacka pojawia się jednak (wątpliwy) jeździec na białym koniu: wolno przejeżdżający samochód - jak niestety szybko można dostrzec Straży Miejskiej, oraz inny czynnik: nieco bardziej jak konflikt tragiczny: podejść i pokazać się z najgorszej strony czyli kolejnego tej nocy nieodpowiedzialnego młodego człowieka czy też może dalej przechadzać się po obcej, średnio ładnej dzielnicy, aż może spotka się inną istotę ludzką a ta wytłumaczy, albo i nie wytłumaczy ale i na domiar  pozbawi resztek godności a i zapewne finansów.  Eksplorator wybrał pierwszą możliwość; podszedł do radiowozu i bełkotliwym, chodź w miarę kontrolowanym tonem, spytał o swój adres. Niestety jedyna informacja zwrotna jaką było mu dane usłyszeć to: "Serdecznie zapraszamy Pana do auta".

I tu zaczynamy odczuwać stres przepotężny. Bo to wstyd zostać zatrzymany we własnym kraju, a jeszcze większy zrobić z siebie niemądrą osobę za granicą, gdzie pracujesz nie tylko na swoje konto, ale i na konto reszty społeczeństwa. Zresztą - zapytał tylko o drogę, nic złego nie zrobił. Za co tu karać?  A co jeśli, ktoś zgłosił włamanie i podobał zbliżony rysopis? Lub jeśli funkcjonariusze podejrzewają, iż nie był dziś tylko spożywany alkohol bo mowa nie działa tak jak trzeba, a człowiek cały się trzęsie, i nie pomogą żadne tłumaczenia, że to stres czy zimno.

Tak czy inaczej - jedziemy dobry kwadrans, dalej nie wiadomo gdzie. Dwójka z przodu ze sporymi uśmiechami - widać w lusterkach. Jasne, cieszcie się, kolejny na waszą korzyść do statystyk, zapewne ktoś teraz faktycznie potrzebuje pomocy, a Wy mnie tylko problemy robicie, bo przecież tak łatwiej. Skądś już to znam.

Jednak chwila. Coś nie pasuje do tej układanki: okolica jakby znajoma: i budynki, i ulica. Dobra już wiem: zapewne wieziecie mnie na "mój" komisariat, i tam dokończycie resztę czynności, świetnie, cedzę po cichu przez zęby.

- Czy to tutaj? Czy jeszcze dalej proszę Pana?
- Co proszę? Nie rozumiem?
- Nie możemy znaleźć pańskiego domu, gdyby Pan był tak uprzejmy i nas pokierował.

Zaczyna być dziwnie. Co oni kombinują?

- Należy jechać jeszcze kawałek, przed skrzyżowaniem będzie taka drobna uliczka w lewo to tam.
- Rozumiem, dziękujemy.

Zatrzymali się tuż pod samymi drzwiami. Dopytali jeszcze na wszelki wypadek: "Czy na pewno to właściwy budynek? Tak? Ok. Proszę pamiętać o kluczach i telefonie, czasem mogą wypaść".

Odprowadzili mnie prosto do domu. Otwarli drzwi od radiowozu. Mi biednemu, przemarzniętemu. Dyżurna funkcjonariuszka z uśmiechem życzyła miłej reszty dnia. Nic więcej, i nic mniej.
W końcu poczułem co to znaczy to protect and serve.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

poniedziałek, 18 maja 2015

Możesz mieć dom i mieć "dom".

Historię zawdzięczacie komuś, kto wyjechał do Wielkiej Brytanii dobre dziesięć lat temu, jeszcze za czasów pierwszej fali wyjazdów. Ów chłopak przyjechał tu w ciemno z dwoma znajomymi aby dorobić na studia. Zanim znalazł pracę, zepsuł samochód, skończyły mu się pieniądze i jedzenie, chodził więc ze swoją świtą od fabryk, przez farmy, po wszelkie sklepy (nie muszę mówić, że brudny i niedomyty?) aż w końcu się udało - wszyscy zaczęli się odrabiać - o ile pamiętam w wytwórni naleśników i pit. Jak w każdej takiej pracy poznawał mnóstwo osób, raz na dłużej raz na krócej. Pewnego dnia pracował z jegomościem, który zdawał się pochodzić z dość daleka. Dodatkowo czuć było, iż jest świetnie wykształcony, jego angielski był nienaganny, a każda dysputa wychodziła ponad to wszystko czego można było w takim miejscu pracy spodziewać. W końcu Łukasz zapytał: "Nie wydajesz się tu pasować widać, że jesteś znacznie lepiej wykształcony niż inni, dlaczego więc zarabiasz w ten sposób?"
Kolega z dalekich krajów wyjaśnił: "Fakt - pochodzę z bardzo zamożnej rodziny, za to z miejsca, gdzie małżeństwa kojarzy się już kiedy jesteśmy dziećmi. Nie wiedziałem za kogo wychodzę - jeszcze do tamtego roku. Moi rodzice przedstawili mi pannę młodą, ale ona kompletnie mi się nie podobała - ani wizualnie czy po prostu jako osoba. Rozmawiałem, z nimi na ten temat, jednak ojciec za każdym razem ucinał dysputę. W końcu postawił sprawę jasno: albo ślub dojdzie do skutku, albo mnie wydziedziczą. Ostatecznie, nie pozostawiłem mu wyboru - dzień przed ceremonią, wyszedłem na "pięć minut" z domu, z przemyconą wcześniej walizką, i jak się domyślasz już nie wróciłem. Tam nie mam drogi powrotnej. Jednak mimo to, że utraciłem to za czym ludzie biegają całe życie - pieniądze, samochody, jachty, domy i restauracje, a do tego wykonuję pracę której nikt z mojej byłej rodziny nigdy się nie podjął jest dobrze. Mam normalną dziewczynę, taką która mi się szczerze podoba, i którą sam sobie wybrałem. Nie czuję się niczym zobowiązany; nie ma nade mną żadnej irracjonalnej presji, ani absurdalnych wymagań. Pracuję kiedy chcę i jak chcę, mogę ułożyć sobie przyszłość według moich zasad. Nikt mnie nie kontroluje. Żyję zatem według swoich zasad. Dzięki temu mogę mówić, że jestem więc prawdziwie szczęśliwy - bo wolny. Możesz więc mieć dom i mieć dom".

Pozdrawiam z UK,
Piotr Nowak


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

Kolejny sposób na własny dom - Eichler homes.

Co jeżeli problem taniego mieszkalnictwa jest rozwiązany i to od ponad pięćdziesięciu lat? Bądź ktoś usilnie stara się Wam wmówić, iż jest to niewykonalne, i każdy młody człowiek boryka się z tym w takim samym stopniu co Wy? To bardzo śmiała teza, ale z całą pewnością potrafi się ona obronić.
Pozwólcie przytoczyć pewną historię - oczywiście opartą na faktach. Otóż po drugiej wojnie światowej Stany Zjednoczone borykały się z brakiem lokali mieszkalnych dla swoich "świeżych" obywateli. Kontekst tej historii jest jednak zdecydowanie szerszy: przecież brak własnego lokum oznacza stagnacje dla rozwoju rodziny - być może para była by coś wstanie kupić wyłącznie dla siebie, ale żeby myśleć o czymś dalej? Amerykanie mają to do siebie, że bardzo mocno stawiają na warunki jakimi są otoczeni - jakby zdawali sobie sprawę z tego, że to jeden z wymogów zapewnienia sobie dalszej "ekspansji" a także pewnego spokoju. To bardzo życiowe podejście, bo wpierw powinieneś osiągnąć sukces (na miarę swoich możliwości oraz potrzeb) dopiero potem pomyśleć o czymś dalej (dla przykładu: potomności). W innym wypadku możesz mieć problemy, a twoje życie może nie wyglądać tak jak byś sobie to do końca wymarzył. A gdyby tak okazało się, iż zarabiasz już całkiem spore pieniądze, aczkolwiek dalej trudno zakupić Ci coś co możesz szczerze nazwać swoim domem?

Tutaj z pomocą przyszedł pan Joseph Eichler. Przedsiębiorca, deweloper, wizjoner. Był to człowiek na tyle kreatywny i bystry by wpierw postawić pewną ideę, dopiero do niej dobrać swoich pracowników (wybrał najlepszych, najbardziej zdolnych, architektów) i stworzył pasjonujący produkt, a były nim właśnie domy Eichlera; budynki proste i szybkie w budowie, przestronne, lekkie w konstrukcji - tak by każdy mógł je dostosować według własnych potrzeb, oraz przyjemne dla oka. Najlepiej z ogrodem lub patio by było gdzie wypoczywać,  także garażem. Oczywiście wszystko w przystępnej cenie. Jak prezentują się takie cztery ściany dziś? Dokładnie tak:

Podobnych projektów sprzedano przez firmę właściciela około 11 tysięcy.
Substytutów znacznie więcej, w różnych wersjach - także odpornych na mrozy. Wiele z nich miało basen, co zawsze rzuca się w oczy, kiedy oglądamy amerykańskie produkcje. W kilku z nich powstały takie potęgi jak Hewlett Packard i Apple. 
Takiemu budownictwu można bardzo wiele zarzucić - średnią jakość, szczególnie w porównaniu do naszych polskich konstrukcji, z czerwonej solidnej cegły. Skromność - przecież metraż znacznie mniejszy niż te spotykane często u nas. A co za tym idzie, może w nim mieszkać zapewne tylko jedna rodzina. Ale przyglądając się bliżej, czy to na pewno wady? Fakt, dostajemy umiarkowaną solidność, z drugiej strony kosztowało nas to więc ułamek ceny, a budowa takiego domu to od kilku tygodni do maksymalnie pół roku - podczas gdy tego z ceramiki to około dwóch lat, i nierzadko wydatek ponad pół miliona złotych. Dobrze, a co w wypadku gdy mieszkamy na terenach zalewowych? Przecież taki dom jest do wyrzucenia! Jasne, w porządku. A co w gdy powódź nawiedzi dom z cegły? Przecież często też, lub trzeba go od nowa wyremontować, a wydaliśmy już ponad pięćset tysięcy... Możemy się również przyczepić, że w domu może mieszkać tylko jeden komplet "lokatorów". Ale czy to też problem? Zapewne słyszeliście o parach, które mieszkają razem z czyimiś rodzicami pod jednym domem. Nie zawsze jest dobrze, a tutaj - względny spokój. A skoro już metraż jest mniejszy - zapewne także w zimie dostaniecie mniejsze rachunki.

Nie obiecuję gruszek na wierzbie - jeśli zaniedbacie swoją siedzibę może wyglądać i tak. 
Tutaj w UK ludzie żyją podobnie - domy najczęściej budowane są na prostych fundamentach, tam gdzie jest to niezbędne zostały wykończone cegłą, acz lwia ich część to odpowiednio zabezpieczona płyta Osb. Zdaję sobie sprawę jak to brzmi. I gdybym sam w takim domu nie zamieszkał i nie przeżył zimy (przyrzekam - było ciepło:)) to do dziś zapewne słysząc o takiej idei, za każdym razem ogarnięty bym był przez głęboki sceptycyzm. Proszę jednak: zanim wpakujecie się w kredyt na trzydzieści lat, zastanówcie się czy warto; sprawdźcie alternatywne technologie. Co gdyby się okazało, że może być lżej?

Ja mieszkam mniej więcej w czymś takim - z zewnątrz klinkier, w środku drewno. Brzmi strasznie, ale zupełnie szczerze gwarantuje jest przytulnie.
Pozdrawiam,
Piotr Nowak.

P.S

Jak wygląda taki Eichler Home w środku? Zobaczycie pod tym linkiem oraz tutaj.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)

środa, 13 maja 2015

Znajdź pracę, weź kredyt, kup mieszkanie.

Każdy niedawno poznał te słowa i powtarzanie do kogo one należą byłoby kompletnie zbędnym zabiegiem. Uważam, że zostaliśmy przyzwyczajeni przez wiele by traktować własne M2 przez pryzmat Świętego Graal'a - czegoś na co możemy liczyć w marzeniach, lecz nigdy tak naprawdę się nie ziści. Popełniłem jakiś czas temu tekst dotyczący benefitów, oraz wynajmu pierwszego mieszkania (http://jakwyjechacdoanglii.blogspot.com/2015/04/w-jaki-sposob-brytyjczycy-patrza-na.html) i pragnę tylko nadmienić, iż ceny takich mieszkań są jeszcze znacznie niższe niż nam w Polsce się wydaje. Weźmy tym razem nieco inny przykład niż w poście powyżej: załóżmy, ze chcesz zamieszkać "po studencku" z kilkoma dobrymi znajomymi. Wtedy ze swojego budżetu opartego na brytyjskiej krajowej minimalnej nie przeznaczysz na ten cel więcej niż około 25 - 30 procent swojej pensji. Atutów takiego rozwiązania jest mnóstwo: widzisz jak to jest mieszkać z innymi, jesteś w końcu na pierwszym "swoim" i sprawdzasz na własnym doświadczeniu zarówno wady i zalety tego rozwiązania. Dodatkowo pragnę nadmienić iż zazwyczaj mieszkania tutaj mają znacznie wyższy standard i wyposażenie niż nasze polskie, oraz są znacznie bardziej przestronne.

Co jednak jeśli pragniesz mieć coś na własność? Pozwól więc, że przytoczę cytat należący do pewnego trzydziestoletniego Anglika, która właśnie finalizuje pierwszą taką w swoim życiu transakcje. "Obecnie jeszcze podnajmujemy lokum, ale moja żona jest w ciąży, a ja nie wyobrażam sobie żyć z dzieckiem dalej w bloku. Wychowywałem się w domu i chciałbym aby moje dzieci też mogły doznać tego komfortu. Jestem obecnie na kupnie domu piętrowego (trzy sypialnie, living room, oraz ogródek) w całkiem dobrej dzielnicy. W zasadzie to zakończymy transakcję na dniach tylko muszę jeszcze dokończyć sprawy związane z kredytem. A co do banku: nie mam praktycznie żadnych problemów z podjęciem tego zobowiązania - mam kilka ofert, chcę tylko jeszcze raz sprawdzić, porównać je i wybrać najlepszą. Jednak nie mam złudzeń: będzie nieco ciężej niż normalnie, bo przez te dziesięć lat spłat trzeba będzie co miesiąc oddawać lwią część swoich dochodów, ale myślę że nie będzie aż tak źle. Potem gdy spłacę mój dom, zakupię jeszcze jeden - ale tym razem pod wynajem. Kredyt więc będzie się utrzymywał z lokatorów, a ja koło pięćdziesiątki zostanę z budynkiem spłaconym na czysto. Resztę pieniędzy, które na nim zarobię poprzez dalszy wynajem przeznaczę na dodatkowe zabezpieczenie rodziny, wakacje, lub odłożę na poczet emerytury".

Prosty plan. Wynikający z głównie ze swojego sprytu, długoterminowości i swojej ciężkiej pracy a jakże skuteczny. Warto jeszcze wspomnieć:  opowiedział mi o nim człowiek zarabiający trochę, ale nie zbyt wiele ponad minimalną krajową.

Znajdź więc pracę, weź kredyt, kup mieszkanie, i patrz tym którzy rządzą bardzo dokładnie na ręce.

Pozdrawiam z UK,
Bartek Nowak.


Nie chcesz brać kredytu? Wolisz odłożyć i wrócić? A może myślisz by przeprowdzić się gdzieś na stałe? Aby dokładniej dowiedzieć się jak jest w UK napisz do mnie w sprawie konsutlacji na: barteknowakwuk@gmail.com

niedziela, 3 maja 2015

Co ja tutaj w ogóle czytam?

Czytanie to jedno z moich ulubionych stu tysięcy innych hobby i kompletnie nie wyobrażam sobie życia bez niego. Pochłaniam bardzo dużo książek - także tutaj w Anglii, i także polską literaturę. W zasadzie było by ogromnym faux pas gdybym się do tego nie przyznał, i zapozował na osobę lubującą się wyłącznie w dziełach z ojczyzny Szekspira. Po pierwsze: nie znam tej części wydawnict prawie w ogóle, po drugie mamy świetnych pisarzy u nas w kraju, więc ogromnie żal byłoby stracić takich autorów jak: Tyrmand, Gombrowicz, Hłasko, czy Dygat - szczególnie ten ostatni był kozakiem literatury, i życia - a właśnie przede wszystkim pisania. A, że mieszkał także w Krakowie, i to na moim osiedlu (a i lubił się bawić) jest mi szczególnie bliski. Bardzo chciałbym Wam jakoś przybliżyć tę postać; kiedyś na Youtube był doskonały wywiad z tymi, którzy go znali - niestety nie wiedzieć dlaczego został on usunięty. Na szczęście znajduje się o dokładnie tutaj: Errata do biografii - Stanisław Dygat (strona wymaga wtyczki Silverlight, dostępnej na pod ów linkiem, gdy wszystko zainstalujecie należy jeszcze zresestować przeglądarkę).

Co w zasadzie tutaj czytam? Pierwszą gazetą jak każdemu przyjezdnemu wpadło w ręce Metro, i w zasadzie towarzyszy mi nieregularnie, ale do dzisiaj. To gazeta mocno nietypowa, bo w każdym miejscu na świecie inna. Moje, rozkładane w autobusach w Manchesterze muszę bez fałszu pochwalić, i powiedzieć mogę tyle, iż wypada interesująco szczególnie w: Poniedziałki, Środy, a także Piątki. Zupełnie jak gdyby ktoś się uparł, i postanowił wydawać ciekawe artykuły co drugi dzień: wpierw o jedzeniu, następnie o szeroko pojętej kulturze, wzornictwie i designie, a kolejno zaś dotyczące gier i technologii.

Metro - każdy miał imigrant miał ją w ręku, tutaj z przepisem jak samemu zrobić pierożki wonton.

Kolejnymi lekturami jakimi jestem tutaj pochłonięty, są czasopisma dotyczące sportu, ambicji, gadżetów, a także szeroko pojętego stylu życia, I muszę przyznać jest w tym pewien paradoks, ponieważ czasopisma te mają się na całym świecie całkiem dobrze. Jak na tym wychodzimy my mężczyźni? Myślę, że całkiem zabawnie. Oto śmiejemy się z kobiet kupujących dokładnie takie czasopisma dla nich, wychodząc chwilę później po ich męskie odpowiedniki.

W gruncie rzeczy nie różnimy się niczym od kobiet.

A co jeśli mamy jakieś hobby i jest ono realną częścią naszego życia? Mam tak dokładnie z fotografią. Kocham świetne zdjęcia. I oglądać, i tworzyć. W zasadzie dzisiejszy cyfrowy świat sprawił, iż to hobby jest dzisiaj dostępne niemal dla każdego. Można mieć aparat przy sobie, i czekać tylko na właściwy moment. Możesz mi drogi czytelniku odpowiedzieć: na właściwy moment powiadasz? A co jeśli on nigdy nie nastąpi? Co jeśli będę zawsze miał kamerę w ręku, a taki moment pojawi się tylko raz, co najwyżej kilka? Ja w tym wypadku mogę odpowiedzieć tylko tak: A co jeśli drogi czytelniku źle patrzysz? Można to sprawdzić tylko i wyłącznie w jeden sposób - wychodząc na miasto, i być nieustanie gotowym do zrobienia zdjęcia. Jeśli nie wierzysz sprawdź fotografie tego pana: Henri Cartier Bresson'a. Był on mistrzem w robieniu zdjęć ulicznych; zawsze wychwytywał "ten" właściwy moment, i jest świetnym dowodem na to jak słabo umiemy obserwować.
Ważna uwaga: nigdy nie ufaj tym specjalistom, którzy mówią iż sprzęt nie jest ważny. Kiedy byłem jeszcze młody (i naiwny), słuchałem takowych na przeróżnych szkoleniach (a odbyłem ich bardzo, bardzo wiele). Paradoks chciał, iż mimo negowania przez nich wszelkich posiadaczy drogiego sprzętu sami taki posiadali. Starałem się więc robić świetne zdjęcia swoim "zwykłym" aparatem - mimo wszystko często efekt nie był taki jakbym oczekiwał. Dopiero kiedy zainwestowałem w wyższej jakości sprzęt wszystko zaczęło układać się po mojej myśli. Warto by tu zapytać, skoro jest ku temu okazja, jaki sprzęt jest dobry? Jest na ten temat bardzo wiele teorii, a nawet całe gazety rozpisujące się co miesiąc nad wyższością jednych aparatów nad drugimi. Co do samych tych magazynów- radzę unikać, ich jak ognia - a jeśli chcesz przeczytać coś kształcącego i uczącego w tym kierunku, szczerze polecam zwrócić się ku Allegro.pl i poszukać starych numerów świetnego niestety już nie wydawanego magazynu "Pozytyw". Powracając jednak do sprawy: jestem daleki od patrzenia na aparat, przez możliwości techniczne. Warto, gdy jeszcze nigdy nie poruszałeś tego tematu przeczytać nieco o możliwościach technicznych, lecz w gruncie rzeczy takie patrzenie jest dobre w teorii; niestety nijak się ma do praktyki. Jak więc radzę wybierać sprzęt? Przede wszystkim: dobra kamera to znaczy ta, który pozwala Ci kontrolować tworzenie zdjęcia przez ustawienia manualne. Ale ma również posiada świetną matrycę, odpowiednie algorytmy przetwarzania obrazu - by kolory wyglądały naturalnie i autentycznie. Musi być także zawsze gotowy do zrobienia dobrego zdjęcia. Dlatego jeśli chcesz robić świetne zdjęcia, mógłbym polecić dla przykładu: Nikona D3100 jak i również Iphona 5c czy Samsunga Galaxy S3 - przy okazji czy tych dwóch ostatnich urządzeń, nie można nazwać Leica'mi naszych czasów?

Najbardziej epicka gazeta o robieniu zdjęć.

Gdybym miał doradzić coś jeszcze, to całkiem serio zasugerować się tą galerią: Flickr.com, przeglądnąć najpopularniejsze marki i ich aparaty (opcja w menu: camera finder), sprawdzić jakie zdjęcia wykonują (mam tu na myśli właśnie jak odwzorowują barwy, jak sprawują się o różnych porach dnia), kolejno sprawdzić możliwości techniczne, i wybrać coś co nam najbardziej pasuje. Powracając jednak do czasopism. Dokładnie tak jak w Polsce, odwiedzajcie także komisy - czasem nawet za 50p można kupić coś niesamowitego, dla przykładu to:

Rok wydania: 1998. Czyli ponad kwartał temu. Chodziłem wtedy do podstawówki. Czy ktoś pomyślał, że tą gazetę będzie miał jakiś Polak?

Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że może się również zdarzyć, iż nie macie zamiaru biegać z aparatem, nie interesują was wszelkie nowinki techniczne, macie głęboką ochotę by poczytać coś tylko i wyłącznie dla relaksu. Co w takiej sytuacji zrobić? Radzę czym prędzej skierować się ku Hmv (taki nasz brytyjski Empik) czy Tesco. Są tam świetne półki z książkami, w promocji - ja natknąłem się ostatnio na ofertę w stylu: jedna za trzy pięćdziesiąt, dwie za siedem - i wraz z dziewczyną postanowiłem dać się ponieść:

Przy tego typu publikacjach rekomenduję zrobić test pierwszej strony - jeśli ona nas nie zaabsorbuje szukajmy dalej.

Pozdrawiam z UK,
Piotr Nowak.


Podoba Ci się ten tekst? Chcesz być na bieżąco? Kliknij przycisk obserwuj. Zapraszam również do komentowania i zadawania pytań :)